muzyka
Caroline:
Opierałam się o ścianę. Moje powieki były zamknięte. Po policzkach spływały mi łzy. Skąd się wzięły? Nie byłam na dość silna, by jej ulec. Pomimo tego że prawdopodobnie uratowałam kogoś, kogo kocham to nie miałam żadnej satysfakcji. Gdyby Klaus usłyszał to, co zrobiłam, na pewno powiedziałby, że nie wolno mi i mam walczyć dalej. Nie powinnam się poddać.
Wstałam i podeszłam do szafy. Ta cała zmora uwolniła mnie, gdy tylko obiecałam jej, że wyjadę i nigdy nie będę już z n i m. Ponowna fala łez spłynęła mi ciurkiem po policzkach. Kiedy tylko jej to powiedziała, to nagle znalazłam się w swoim pokoju. Nie mogłam dłużej już czekać. To miasto przypominało mi j e g o, przez co smutek był jeszcze większy.
Wyjęłam z szafy wszystkie moje ciuchy i rzuciłam je na łóżko - tak samo było z bielizną, kosmetykami i innymi potrzebnymi mi rzeczami. Usiadłam na ziemi, opierając się o łóżko. W dłoniach trzymałam rysunek, który dostałam od Klausa. Byłam na nim ja, a obok mnie koń. Kochałam je. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tego wieczoru, pomimo że nie byłam dla n i e g o zbyt wtedy miła.
Schowałam rysunek to kieszonki spodni i zabrałam się za pakowanie. Musiałam odgonić wszystkie myśli związane z nim.
Pochyliłam się nad łóżkiem, na którym był stos moich ubrań, i chwyciłam do rąk pierwszą sukienkę. Przyłożyłam ją sobie do piersi, przy czym całą zmięłam. Nie mogłam wytrzymać! Nie mogłam tak dalej! Czułam się pusta w środku, jak by ktoś wyrwał cząstkę mnie. Nie chciałam płakać, ale nie łez nie dało rady powstrzymać. Kapały cały czas na moją bluzkę, robiąc plamy.
- Nie! - Rzuciłam sukienką w kąt i wybiegłam w wampirzym tempie z pokoju.
Chciałam znaleźć się, jak najdalej, by nikt mnie nie znalazł. Biegłam cały czas. Nie zatrzymywałam się, aż upadłam. Potknęłam się na wystającym korzeniu. Podniosłam się na dłoniach i rozejrzałam. Byłam w jakimś lesie, lecz nie był to ten, który znałam. Wszędzie było ciemno, a drzewa nie pozwalały przedrzeć się światłu.
Położyłam się na ziemi i wpatrywałam się w korony drzew. Słyszałam tylko szum liści i od czasu do czasu śpiew ptaków. Czy mogłam sobie wyobrazić lepsze miejsce, które pasowałoby do mojego stanu? Z pewnością nie. Łzy były dalej, ale nie byłam już tak zła na siebie. Ogarnął mnie spokój, a w głowie nie było już tylu myśli.
Myślałam o tym, co zrobię, gdzie wyjadę, jaki będzie dalszy ciąg mojego nieśmiertelnego życia? Bez niego nie miało sensu. Niestety, trzeba ukryć się za maską, maską udawanego szczęścia które naprawdę jest koszmarem, lecz nikt nie wie o tym, co czuję w środku.
Westchnęłam.
Nie miałam pojęcia, co będzie dalej. Musiałam jakoś podnieść się i nie dać rozpaczy nad sobą panować. Była ona taką wstrętną grypą, która trzyma się ciebie, aż w końcu seria lekarstw nie odgoni jej. Jak na razie była ona bardzo silna.
Przymknęłam powieki, a przed oczyma migały mi wszystkie wspomnienia związane z Klausem. Od samych początków. Był on wtedy dla mnie tylko wrogiem, które chciał krwi mojej przyjaciółki. Czyżbym wtedy kiedykolwiek pomyślała, że właśnie on będzie osobą, której bez żadnych skrupułów oddam swoje serce, dusze, siebie. Jednak wszystko się zmieniło. Teraz nie dałabym skrzywdzić go, a nie jej. Elena już dla mnie może nie istnieć. Dwóch braci jest w niej zakochanych, ale ona wciąż się nie zdecydowała i krzywdzi ich obu. Nie rozumiem jej toku myślenia. Cały świat krąży wokół niej, ale jej wciąż jest źle. Nie zasługuję, ani na Damon'a i Stefan'a. Oni cały czas walczą o nią, lecz nikt nie wygrywa, a ich więź braterska znika, chodź niedawno wzrosła na sile. Elena niszczy właśnie to.
Ja zaś zawsze byłam na drugim miejscu. Czyżbym kiedykolwiek była lepsza od panny Gilbert? Nie, nie sądzę. Byłam kimś odrzucanym cały czas i tylko osobą na chwilę, gdy Elena pokłóciła się z Bonnie. Wtedy to właśnie ja zastępowałam jej przyjaciółkę. Zawsze jej pomagałam, ale kiedy ja miałam złamane serce, to ona nawet nie zadzwoniła.
Przyjaźń z nią nie jest niczego warta. Jest tylko ból, cierpienie - nic więcej.
Klaus:
- Jak to ją wypuściła? - Popatrzyłem na Bonnie wściekły. Caroline została uwolniona.
- Nie wiem. Po prostu. - Dziewczyna stała w lekkim rozkroku i rękami zaciśniętymi w pięści. Cały czas przegryzała dolną wargę. - Lepiej mi wytłumacz, co cię z nią łączy? Dlaczego mi nic nie powiedziała? - Drugie zdania wypowiedziała sama do siebie.
- Nie mam czasu ci nic wyjaśniać. Muszę ją odnaleźć. - W wampirzym tempie udałem się do domu Caroline.
Biegłem, jak najszybciej mogłem. Nie patrzyłem na to, czy ktoś mnie widzi. Dobrze, że przynajmniej jest noc. Dom szeryf Forbes był już nie daleko. Zwolniłem więc, wiedząc, że stoi przede mną. Jednak nie zahamowałem, tylko wskoczyłem do okna w biegu.
Na łóżku było porozwalane mnóstwo ubrań. Szafa była pusta. Czyżby moja ukochana zamierzała gdzieś wyjechać? To niemożliwe... lecz gdzie ona jest?
Była tu niedawno. Wyraźnie wyczuwałem jej zapach. Musiała, gdzieś pobiec. Chciałem ją jak najszybciej znaleźć i przytulić. Wyskoczyłem przez okno i złapałem ślad Caroline. Już miałem biec, lecz coś mi przyszło do głowy. A jeżeli ona nic nie czuje? Może tylko bawiła się mną, no bo co za przygoda! Uwieść pierwotnego! Czyżby to wszystko było zaplanowane, a teraz chciała spokojnie wyjechać, jakby nigdy nic i znaleźć nowe życie w innym miejscu? To by wyjaśniało wiele...
Stanąłem przed wielkim lasem, do którego kierował mnie zapach Caroline. Popatrzyłem na niego, lecz zaraz zawróciłem. Chciałem teraz znaleźć się w swoim mieszkaniu. Byłem wściekły na siebie, że dałem się podpuścić! Tyle bym dla niej zrobił, a ona mnie oszukała...
Wbiegłem do mieszkania z hukiem. Zatrzasnąłem za sobą drzwi tak mocno, że prawie urwały się zawiasy. Podszedłem do barku i nalałem sobie martini. Usiadłem na fotelu i stukałem palcem wskazującym w szklankę.
- Kochałem ją, a ona tak mnie oszukała - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
Wziąłem wielkiego łyka. Mój wzrok był utkwiony w płomienie, które buchały w kominku.
___________________________________________________________________________
Oto 28 rozdział! Mam nadzieję, że się podobał. Był on dla mnie trudny do napisania, lecz nie wiem czemu. Następne będą lżejsze dla mnie - przynajmniej tak mi się wydaje. Więc komentujcie i przepraszam, że tak długo go nie dodawałam. Wena, wena i było jej brak. Lecz teraz jest!
Komentujcie, proszę! A komentującym dziękuje. Kocham was. <3
sobota, 28 lipca 2012
sobota, 21 lipca 2012
27 Rozdział
Klaus:
Sterczałem w tym lesie już dwa dni, lecz nadal nic się nie działo. Caroline była uwięziona i to było pewne. Bałem się o nią. Na policzku poczułem coś, czego dawno nie doświadczyłem - przynajmniej jako wampir. Samotna łza spływała powoli, lecz szybko otarłem ją koniuszkiem kciuka, widziałem tylko, jak spada na trawę.
Damon miał się tu stawić dwie godziny temu z Bonnie. To właśnie ona miała nam pomóc wedrzeć się do Mrocznej Otchłani. Nawet nie chciałem myśleć, co ta poczwara która ją więzi jej robi. Chciałem, jak najszybciej znaleźć się blisko niej, przytulić ją, powiedzieć, jak bardzo ją kocham... Nic innego teraz się nie liczyło prócz jej.
Wlepiałem wzrok w ciemniejszą stronę lasu. Nie było jednak nic do wypaczenia, ponieważ drzewa, krzewy zakrywały wszystko. Próbowałem już kilka razy się tam przedrzeć, bowiem to właśnie tam znajdowało się miejsce - Mroczna Otchłań - gdzie znajdowała się moja ukochana. Nawet brzózka w którą walnąłem, by ją zwalić, nie poruszyła się pod moją siłą. Jedynie jej listki dawały jakiś znak, ruszane przez wiatr. Moje nogi wciąż były w ruchu. Chodziłem w tą i z powrotem, a nawet zdarzyło mi się robić kółko. Wyskoczyłem na najbliższe drzewo, nie spuszczając wzroku przejścia do Mrocznej otchłani, i usiadłem na gałęzi, oczekują Bonnie i Damon'a. Tylko gdzie oni się podziewają? Nie ma ich nigdzie i nie wyczuwam ich...
Spojrzałem na zegarek na moim nadgarstku. Wskazywał drugą dwa.
- Druga dwa... moje szczęście... - Zaśmiałem się pod nosem, ale nie był to szczęśliwy śmiech, tylko bardziej rozzłoszczony. Większego nieszczęścia już nie mogłem mieć.
Jest ona - jest szczęście.
Nie ma jej - nie ma szczęścia.
To była szczera prawda. Bez Caroline czułem się nikim... Byłem pogrążony w rozpaczy. Miałem ochotę zacząć walić we wszystko, co wpadnie mi w ręce. Wyciągnąłem komórkę z kieszonki i wystukałem numer Damon'a. Mam nadzieję, że jest niedaleko, a jak nie to przyrzekam, że rozszarpię go gołymi rękami!
- Halo? - W telefonie rozległ się zaspany głos Damon'a.
- Gdzie ty do cholery jesteś?! - " Damon, kto to? " W słuchawce usłyszałem głos mojej siostry. Co ona robi?!
- Emm... Już się ubieram! - Damon westchnął. - To ja po kogo mam jechać?
- Bonnie! - Byłem już naprawdę zdenerwowany.
Damon rozłączył się, ale wcześniej zdołałem jeszcze usłyszeć: " Wstawaj mała! Jedziemy na pomoc twojemu braciszkowi! ".
Siedziałem na drzewie jeszcze około trzydziestu minut, gdy wyczułem jak ktoś się zbliża. Zeskoczyłem z drzewa na którym przed chwilą stałem i obróciłem się w stronę przybyszów. Ujrzałem Bonnie, Damon'a i Rebekah; stali wyjątkowo blisko siebie. Zaśmiałem się pod nosem, ale zaraz przybrałem poważny, a zarazem gniewny wyraz twarzy i skrzyżowałem ręce. Popatrzyłem uważnie na każdego z nich.
- Gdzie byliście? - Popatrzyłem karcąco na Bonnie i Damon'a. - Mieliście być tu już dwie godziny temu!
Popatrzyli się po sobie. Czarownica westchnęła i zbliżyła się do mnie, przez co dzieliło nas około jednego metra. Najwyraźniej to ona zamierzała mi wszystko wytłumaczyć, a ja miałem nadzieję, że postara się na tyle, bym nie miał powodu do zabicia ich obojga. Wpatrzyłem się w nią.
- My... Ja... - poprawiła się. - Nie dostałem wiadomości o zaginięciu Caroline - jeżeli tak to można nazwać. Gdybym tylko wiedziała o tym wcześniej, pojawiłabym się tu w góra dziesięć minut. Niestety Damon - spojrzała w jego kierunek. - Nie potrafił mnie o tym powiadomić. Trudno... Nie traćmy już czasu, tylko zabierzmy się za to co trzeba! - Bonnie zdjęła z ramienia torbę i podała mi ją. Popatrzyłem na nią pytająco. - Są tu świece. Ułóż je w trójkącie.
Kiwnąłem znacząco głową i przywołałem do siebie moją siostrę i jej kochanka. Byłem na niego nieźle wkurzony, ale zdziwił mnie fakt, że kochał się z Rebekah. A co z jego wielką miłością do Eleny? Gdzie ona się podziała? Zaśmiałem się w myślach i zabrałem się do rozkładania świec.
Caroline:
- Obudź się! - Ze snu wyrwał mnie skrzeczący głos zjawy. Momentalnie się zerwałam, lecz łańcuchy przykuły mnie do ściany, przez co tylko poczułam ogromny ból w plecach. - I co. Zastanowiłaś się, co dalej?
Wpatrywała się we mnie, tymi swoimi krwistego koloru oczami. Przełknęłam głośno ślinę, widząc za nią mnóstwo cieni, które patrzyły na mnie, chodź nie widziałam czym. Tam gdzie powinny znajdować oczy, była nicość... Nie do opisania słowami. Wyglądało to strasznie i obrzydliwie, więc postanowiłam swój wzrok przenieść na moje stopy.
- Tak, podjęłam już decyzję. - Westchnęłam. - Chcę stąd odejść, więc wypuść mnie, a udam się gdzieś, gdzie nie będzie j e g o. Postaram się o to, by mnie nie znalazł. Błagam! Wypuść mnie!
- A więc jednak poddajesz się. - Usłyszałam chrapliwy śmiech. - Dobrze robisz, córo słońca. - Córo słońca?! - Gdy się zbudzisz, będziesz w swoim pokoju. Trzymam cię za słowo, bo inaczej zginiesz, lecz najpierw będziesz cierpieć...
Nagle wszystko zgasło i była sama ciemność. Nic nie widziałam, nic nie słyszałam. Byłam tylko ja, moje myśli i nicość. Czekałam na cokolwiek, lecz nic się nie działo. Moje powieki same opadły, a ja zostałam przeniosłam się do świata Morfeusza, gdzie sny były moim lekarstwem na ból, jaki był ze mną, gdy wypowiadałam słowa w których czułam, że zabrakło właśnie j e g o. Klaus. Czyżbym postanowiła zostawić swoją miłość? To ból, ból który pali mnie całą od środka. Źle zrobiłam, lecz nie mogę zawrócić. Nie chcę, by ta poczwara zrobiła krzywdę osobie, którą kocham. Nie mogłabym. Wolę odejść, niż j e m u stałaby się jakakolwiek krzywda. Wolałabym sama umrzeć, niżby on miał zginąć.
______________________________________________________________________
Rozdział krótki, lecz tylko na tyle było mnie stać. Do mojej głowy muszą wejść nowe pomysły! Wiem, co będzie dalej, ale nie mam pojęcia, jak to napisać. Nie chcę was zostawiać, więc muszę zabrać się do roboty! Miałam to dodać wcześniej, ale nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Komentujcie, bo to postawia mnie na duchu i dziękuje za tak dużą ich ilość. To naprawdę niezwykłe! Miałam takie załamanie, ale gdy weszłam na mojego bloga i zobaczyła, że jest ich tak dużo, to pomyślałam sobie, że nie mogę tego tak zostawić i nie poddam się! Muszę dokończyć tą historię, a przed nami jeszcze mnóstwo rozdziałów, więc mam nadzieję, że dotrwacie razem ze mną to końca. :)
Sterczałem w tym lesie już dwa dni, lecz nadal nic się nie działo. Caroline była uwięziona i to było pewne. Bałem się o nią. Na policzku poczułem coś, czego dawno nie doświadczyłem - przynajmniej jako wampir. Samotna łza spływała powoli, lecz szybko otarłem ją koniuszkiem kciuka, widziałem tylko, jak spada na trawę.
Damon miał się tu stawić dwie godziny temu z Bonnie. To właśnie ona miała nam pomóc wedrzeć się do Mrocznej Otchłani. Nawet nie chciałem myśleć, co ta poczwara która ją więzi jej robi. Chciałem, jak najszybciej znaleźć się blisko niej, przytulić ją, powiedzieć, jak bardzo ją kocham... Nic innego teraz się nie liczyło prócz jej.
Wlepiałem wzrok w ciemniejszą stronę lasu. Nie było jednak nic do wypaczenia, ponieważ drzewa, krzewy zakrywały wszystko. Próbowałem już kilka razy się tam przedrzeć, bowiem to właśnie tam znajdowało się miejsce - Mroczna Otchłań - gdzie znajdowała się moja ukochana. Nawet brzózka w którą walnąłem, by ją zwalić, nie poruszyła się pod moją siłą. Jedynie jej listki dawały jakiś znak, ruszane przez wiatr. Moje nogi wciąż były w ruchu. Chodziłem w tą i z powrotem, a nawet zdarzyło mi się robić kółko. Wyskoczyłem na najbliższe drzewo, nie spuszczając wzroku przejścia do Mrocznej otchłani, i usiadłem na gałęzi, oczekują Bonnie i Damon'a. Tylko gdzie oni się podziewają? Nie ma ich nigdzie i nie wyczuwam ich...
Spojrzałem na zegarek na moim nadgarstku. Wskazywał drugą dwa.
- Druga dwa... moje szczęście... - Zaśmiałem się pod nosem, ale nie był to szczęśliwy śmiech, tylko bardziej rozzłoszczony. Większego nieszczęścia już nie mogłem mieć.
Jest ona - jest szczęście.
Nie ma jej - nie ma szczęścia.
To była szczera prawda. Bez Caroline czułem się nikim... Byłem pogrążony w rozpaczy. Miałem ochotę zacząć walić we wszystko, co wpadnie mi w ręce. Wyciągnąłem komórkę z kieszonki i wystukałem numer Damon'a. Mam nadzieję, że jest niedaleko, a jak nie to przyrzekam, że rozszarpię go gołymi rękami!
- Halo? - W telefonie rozległ się zaspany głos Damon'a.
- Gdzie ty do cholery jesteś?! - " Damon, kto to? " W słuchawce usłyszałem głos mojej siostry. Co ona robi?!
- Emm... Już się ubieram! - Damon westchnął. - To ja po kogo mam jechać?
- Bonnie! - Byłem już naprawdę zdenerwowany.
Damon rozłączył się, ale wcześniej zdołałem jeszcze usłyszeć: " Wstawaj mała! Jedziemy na pomoc twojemu braciszkowi! ".
Siedziałem na drzewie jeszcze około trzydziestu minut, gdy wyczułem jak ktoś się zbliża. Zeskoczyłem z drzewa na którym przed chwilą stałem i obróciłem się w stronę przybyszów. Ujrzałem Bonnie, Damon'a i Rebekah; stali wyjątkowo blisko siebie. Zaśmiałem się pod nosem, ale zaraz przybrałem poważny, a zarazem gniewny wyraz twarzy i skrzyżowałem ręce. Popatrzyłem uważnie na każdego z nich.
- Gdzie byliście? - Popatrzyłem karcąco na Bonnie i Damon'a. - Mieliście być tu już dwie godziny temu!
Popatrzyli się po sobie. Czarownica westchnęła i zbliżyła się do mnie, przez co dzieliło nas około jednego metra. Najwyraźniej to ona zamierzała mi wszystko wytłumaczyć, a ja miałem nadzieję, że postara się na tyle, bym nie miał powodu do zabicia ich obojga. Wpatrzyłem się w nią.
- My... Ja... - poprawiła się. - Nie dostałem wiadomości o zaginięciu Caroline - jeżeli tak to można nazwać. Gdybym tylko wiedziała o tym wcześniej, pojawiłabym się tu w góra dziesięć minut. Niestety Damon - spojrzała w jego kierunek. - Nie potrafił mnie o tym powiadomić. Trudno... Nie traćmy już czasu, tylko zabierzmy się za to co trzeba! - Bonnie zdjęła z ramienia torbę i podała mi ją. Popatrzyłem na nią pytająco. - Są tu świece. Ułóż je w trójkącie.
Kiwnąłem znacząco głową i przywołałem do siebie moją siostrę i jej kochanka. Byłem na niego nieźle wkurzony, ale zdziwił mnie fakt, że kochał się z Rebekah. A co z jego wielką miłością do Eleny? Gdzie ona się podziała? Zaśmiałem się w myślach i zabrałem się do rozkładania świec.
Caroline:
- Obudź się! - Ze snu wyrwał mnie skrzeczący głos zjawy. Momentalnie się zerwałam, lecz łańcuchy przykuły mnie do ściany, przez co tylko poczułam ogromny ból w plecach. - I co. Zastanowiłaś się, co dalej?
Wpatrywała się we mnie, tymi swoimi krwistego koloru oczami. Przełknęłam głośno ślinę, widząc za nią mnóstwo cieni, które patrzyły na mnie, chodź nie widziałam czym. Tam gdzie powinny znajdować oczy, była nicość... Nie do opisania słowami. Wyglądało to strasznie i obrzydliwie, więc postanowiłam swój wzrok przenieść na moje stopy.
- Tak, podjęłam już decyzję. - Westchnęłam. - Chcę stąd odejść, więc wypuść mnie, a udam się gdzieś, gdzie nie będzie j e g o. Postaram się o to, by mnie nie znalazł. Błagam! Wypuść mnie!
- A więc jednak poddajesz się. - Usłyszałam chrapliwy śmiech. - Dobrze robisz, córo słońca. - Córo słońca?! - Gdy się zbudzisz, będziesz w swoim pokoju. Trzymam cię za słowo, bo inaczej zginiesz, lecz najpierw będziesz cierpieć...
Nagle wszystko zgasło i była sama ciemność. Nic nie widziałam, nic nie słyszałam. Byłam tylko ja, moje myśli i nicość. Czekałam na cokolwiek, lecz nic się nie działo. Moje powieki same opadły, a ja zostałam przeniosłam się do świata Morfeusza, gdzie sny były moim lekarstwem na ból, jaki był ze mną, gdy wypowiadałam słowa w których czułam, że zabrakło właśnie j e g o. Klaus. Czyżbym postanowiła zostawić swoją miłość? To ból, ból który pali mnie całą od środka. Źle zrobiłam, lecz nie mogę zawrócić. Nie chcę, by ta poczwara zrobiła krzywdę osobie, którą kocham. Nie mogłabym. Wolę odejść, niż j e m u stałaby się jakakolwiek krzywda. Wolałabym sama umrzeć, niżby on miał zginąć.
______________________________________________________________________
Rozdział krótki, lecz tylko na tyle było mnie stać. Do mojej głowy muszą wejść nowe pomysły! Wiem, co będzie dalej, ale nie mam pojęcia, jak to napisać. Nie chcę was zostawiać, więc muszę zabrać się do roboty! Miałam to dodać wcześniej, ale nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Komentujcie, bo to postawia mnie na duchu i dziękuje za tak dużą ich ilość. To naprawdę niezwykłe! Miałam takie załamanie, ale gdy weszłam na mojego bloga i zobaczyła, że jest ich tak dużo, to pomyślałam sobie, że nie mogę tego tak zostawić i nie poddam się! Muszę dokończyć tą historię, a przed nami jeszcze mnóstwo rozdziałów, więc mam nadzieję, że dotrwacie razem ze mną to końca. :)
poniedziałek, 16 lipca 2012
26 Rozdział
Caroline:
Krzyczałam. Cały czas z moich ust wydobywały się słowa wołające o pomoc, jednak nikt nie nadchodził. Towarzystwa dotrzymywały mi małe pajączki i muszki które raz po raz przelatywały przed lub obok mojej twarzy, albo chodziły po ziemi. Jeszcze raz postanowiłam podjąć próbę ucieczki. Pociągnęłam mocno za łańcuchy, ale tylko przystworzyło mi to kolejnego bólu na nadgarstkach.
- Ygh... - Westchnęłam.
Uderzyłam głową o ścianę, w próbie oparcia o nią głowy i zamknęłam oczy. Miałam ochotę na długi sen. Bowiem jestem już tu około dwóch dni - tak mi się przynajmniej wydaje - lecz ciągle moje powieki były szeroko otwarte, ponieważ ta zjawa mogła się tu pokazać w każdej chwili i wbić mi kołek prosto w serce.
Teraz już wiedziałam, jak czuje się ptak w klatce, gdy wszędzie kręci się duży, głodny kot. Strach i lęk mogły się przerodzić w moim przypadku w panikę, która może doprowadzić mnie do myśli samobójczych; miałam bardzo słabą psychikę. Siedzę tu skulona jak mała, bezbronna myszka i oczekuje najgorszego. No i właśnie teraz żałuję tego, ze nazwałam ją suką. Zachowałam się, jak ostatnia idiotka! Jednak miłość może doprowadzić człowieka do obłędu. Kocham Klausa i nie mam zamiaru i nie dałabym rady go opuścić, zostawić. To wszystko powiedziałam pod wpływem emocji i strachu, który jest we mnie cały czas i nie chce odejść.
Siedziałam na krześle, a w dłoniach trzymałam jakieś małe pudełeczko. W koło mnie były rozrzucone zabawki: lalki, małe samochodziki, miśki. Na mojej twarzy rysowała się obojętność. Nie ruszałam się z miejsca. Patrzyłam się prosto. Nieraz widziałam w drzwiach kobiety w bieliźnie, które śmiały się i popijały szampana. Jednak ja się nadal nie poruszałam.
Nagle poczułam, jak ktoś tyka mnie w lewą nogę. Obróciłam powoli głowę i ujrzałam małego chłopca. Miał blond, kręcone, krótkie włosy i zadarty nosek. Spojrzał na mnie czarnymi oczami i przemówił. Jego głos miał wyraźny brytyjski akcent.
- Mamusiu, dlaczego tatuś siedzi z tymi nagimi paniami? - Otworzyłam usta w odpowiedzi, lecz przeszkodziła mi postać, która weszła do pokoju.
Był to nie kto inny, jak nie Klaus. Miałam ochotę podbiec do niego i uściskać go, lecz przeszkodziły mi jego usta, które wpiły się w moje z wielkim bólem. Odepchnął małego chłopca, który wylądował na ścianie. Chciałam do niego podpiec, lecz zatrzymały mnie silne dłonie pierwotnego.
- Nie przejmuj się nim, to tylko głupi bachor! - Prychnął. - To niemożliwe, że to mój syn. Wstydzę się go! - Splunął na ziemie.
Przyciągnął mnie do siebie i ponownie gwałtownie pocałował. Chciałam mu się wyrwać, lecz był zbyt silny. Odpychałam go, ale wszystkie moje starania były na marne. Spojrzałam na chłopczyka, który leżał na ziemi i krwawił. Pragnęłam podbiec do niego, lecz demon który przemawiał w tej chwili przez Klausa nie powalał mi. Na policzkach poczułam słony płyn, który leciał strumieniami.
- Co się stało? - Drwił ze mnie, a w jego głosie słychać było śmiech. - Wiem, że mnie pragniesz. Nie opieraj. Jesteśmy małżeństwem, na zawsze...
Nagle przybiegły jakieś dwie kobiety - blondynka i brunetka. Obie miały ugryzienia na szyjach. Położyły dłonie na jego ramionach i zaciągnęły do wyjścia. Klaus posłał mi tylko cwaniaczki uśmiech, a ja znowu usiadłam na krześle. Czułam, jakby ktoś wbił sztylet prosto w moje serce, które zaczęło krwawić. Dalej patrzyłam na otwarte drzwi, tak jakbym czegoś oczekiwała. Nie dałam nawet rady podbiec do tego chłopca. Nazwał mnie ,,mamą". To było takie miłe uczucie, dopóki nie przyszedł on i nie zabił go...
Moje oczy się otworzyły i nadal byłam w tym samym pomieszczeniu, do którego mnie przypięto poprzez łańcuchy. Na moich policzkach były zaschnięte łzy. Płakałam, płakałam pomimo, że był to tylko sen, ale był on okropny i przyprowadził mi tyle bólu.
- Tak będzie - wyszeptała mi ta sama zjawa, która mnie tu uwięziła. - Będziesz jego marionetką. Kiedy ty będziesz zajmować się dziećmi - których on będzie żałował - Klaus będzie zabawiał się ze śmiertelniczkami tak długo, aż ich nie zabije. Potem ty zastąpisz mu je i alkohol który także się skończył, ale zaraz znajdzie nowy i chętne dziewczyny a ty ponownie zostaniesz sama i tak będzie codziennie...
- Wampiry nie mogą mieć dzieci... - Wyszeptałam przez łzy. Głos mi się trząsł.
- Nigdy nie mów nie. Wszystko może się zdarzyć. - Jej okropny śmiech rozniósł się po pokoju. Wiedziałam, że muszę stawić opór. Nie mogłam jej wierzyć.
- Klaus nie jest taki, nie znasz go - przekręciłam głowę tak, abym jej nie widziała.
- Znam go... - Z jej gardła wydobyło się syczenie. - Był moją miłością. Przemienił mnie. Kochałam go, lecz najwyraźniej bez wzajemności, chodź myślałam, że on kocha mnie również. Byłam głupia. Byłam jego marionetką, którą potem zabił, by się od niego odczepiła. Z tobą też tak będzie...
Znikła. Dopiero po chwili dotarły do mnie jej słowa. Dlaczego Klaus mi o niej nie powiedział? Dlaczego to ukrywał? A jeżeli to prawda, czy to znaczy, że ja też jestem tylko marionetką? Komu mogę teraz wierzyć? Nikomu... Zostałam sama... Znałam już mój wybór i postanowiłam go spełnić. Wystarczyło tylko poczekać na tą zjawę. Bałam się jej, ale podjęłam już decyzję i nie ma odwrotu. To koniec wszystkiego. Chcę zacząć wszystko od początku, a Mistic Falls to nie jest miejsce dla mnie.
Teraz mogę liczyć tylko na siebie i na nikogo innego. Każdy jest fałszywy, każdy mnie oszukuje. Zawsze byłam na drugim planie i to była szczera prawda. Nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciółek, tylko bardzo dobre koleżanki, które martwiły się o siebie nawzajem, a mnie odstawiły na drugi bok. Zawsze byłam traktowana z góry, zawsze... Nie, nie pozwolę już tak sobą pomiatać. Mam dość wylewanych łez przez to, jak moje życie jest okropne. Nie zauważyłam tego wcześniej, ale teraz wiem, jaka jest prawda i zamierzam to zmienić.
Podjęłam decyzję, której nie zmienię. Chcę zostawić przeszłość za sobą i rozpocząć nowe, lepsze życie. Nie zamierzam już wplątywać się w jakieś głupie plany. Właśnie w tym okropnym miejscu zdałam sobie sprawę z prawdy. Gdy tylko stąd odejdę, wyjeżdżam na zawsze. Mistic Falls to przeszłość...
__________________________________________________________________
I jak? Mam nadzieję, że się podobało. Przepraszam was bardzo za poprzedni rozdział! Nie wiem, co we mnie wstąpiło! Jak w ogóle mogłam to dodać! Szczerze was przepraszam! Liczę teraz na wasze komentarze, bo dodają mi siły. Więc komentujcie!
Jak myślicie, co wydarzy się dalej? Piszcie.
Krzyczałam. Cały czas z moich ust wydobywały się słowa wołające o pomoc, jednak nikt nie nadchodził. Towarzystwa dotrzymywały mi małe pajączki i muszki które raz po raz przelatywały przed lub obok mojej twarzy, albo chodziły po ziemi. Jeszcze raz postanowiłam podjąć próbę ucieczki. Pociągnęłam mocno za łańcuchy, ale tylko przystworzyło mi to kolejnego bólu na nadgarstkach.
- Ygh... - Westchnęłam.
Uderzyłam głową o ścianę, w próbie oparcia o nią głowy i zamknęłam oczy. Miałam ochotę na długi sen. Bowiem jestem już tu około dwóch dni - tak mi się przynajmniej wydaje - lecz ciągle moje powieki były szeroko otwarte, ponieważ ta zjawa mogła się tu pokazać w każdej chwili i wbić mi kołek prosto w serce.
Teraz już wiedziałam, jak czuje się ptak w klatce, gdy wszędzie kręci się duży, głodny kot. Strach i lęk mogły się przerodzić w moim przypadku w panikę, która może doprowadzić mnie do myśli samobójczych; miałam bardzo słabą psychikę. Siedzę tu skulona jak mała, bezbronna myszka i oczekuje najgorszego. No i właśnie teraz żałuję tego, ze nazwałam ją suką. Zachowałam się, jak ostatnia idiotka! Jednak miłość może doprowadzić człowieka do obłędu. Kocham Klausa i nie mam zamiaru i nie dałabym rady go opuścić, zostawić. To wszystko powiedziałam pod wpływem emocji i strachu, który jest we mnie cały czas i nie chce odejść.
Siedziałam na krześle, a w dłoniach trzymałam jakieś małe pudełeczko. W koło mnie były rozrzucone zabawki: lalki, małe samochodziki, miśki. Na mojej twarzy rysowała się obojętność. Nie ruszałam się z miejsca. Patrzyłam się prosto. Nieraz widziałam w drzwiach kobiety w bieliźnie, które śmiały się i popijały szampana. Jednak ja się nadal nie poruszałam.
Nagle poczułam, jak ktoś tyka mnie w lewą nogę. Obróciłam powoli głowę i ujrzałam małego chłopca. Miał blond, kręcone, krótkie włosy i zadarty nosek. Spojrzał na mnie czarnymi oczami i przemówił. Jego głos miał wyraźny brytyjski akcent.
- Mamusiu, dlaczego tatuś siedzi z tymi nagimi paniami? - Otworzyłam usta w odpowiedzi, lecz przeszkodziła mi postać, która weszła do pokoju.
Był to nie kto inny, jak nie Klaus. Miałam ochotę podbiec do niego i uściskać go, lecz przeszkodziły mi jego usta, które wpiły się w moje z wielkim bólem. Odepchnął małego chłopca, który wylądował na ścianie. Chciałam do niego podpiec, lecz zatrzymały mnie silne dłonie pierwotnego.
- Nie przejmuj się nim, to tylko głupi bachor! - Prychnął. - To niemożliwe, że to mój syn. Wstydzę się go! - Splunął na ziemie.
Przyciągnął mnie do siebie i ponownie gwałtownie pocałował. Chciałam mu się wyrwać, lecz był zbyt silny. Odpychałam go, ale wszystkie moje starania były na marne. Spojrzałam na chłopczyka, który leżał na ziemi i krwawił. Pragnęłam podbiec do niego, lecz demon który przemawiał w tej chwili przez Klausa nie powalał mi. Na policzkach poczułam słony płyn, który leciał strumieniami.
- Co się stało? - Drwił ze mnie, a w jego głosie słychać było śmiech. - Wiem, że mnie pragniesz. Nie opieraj. Jesteśmy małżeństwem, na zawsze...
Nagle przybiegły jakieś dwie kobiety - blondynka i brunetka. Obie miały ugryzienia na szyjach. Położyły dłonie na jego ramionach i zaciągnęły do wyjścia. Klaus posłał mi tylko cwaniaczki uśmiech, a ja znowu usiadłam na krześle. Czułam, jakby ktoś wbił sztylet prosto w moje serce, które zaczęło krwawić. Dalej patrzyłam na otwarte drzwi, tak jakbym czegoś oczekiwała. Nie dałam nawet rady podbiec do tego chłopca. Nazwał mnie ,,mamą". To było takie miłe uczucie, dopóki nie przyszedł on i nie zabił go...
Moje oczy się otworzyły i nadal byłam w tym samym pomieszczeniu, do którego mnie przypięto poprzez łańcuchy. Na moich policzkach były zaschnięte łzy. Płakałam, płakałam pomimo, że był to tylko sen, ale był on okropny i przyprowadził mi tyle bólu.
- Tak będzie - wyszeptała mi ta sama zjawa, która mnie tu uwięziła. - Będziesz jego marionetką. Kiedy ty będziesz zajmować się dziećmi - których on będzie żałował - Klaus będzie zabawiał się ze śmiertelniczkami tak długo, aż ich nie zabije. Potem ty zastąpisz mu je i alkohol który także się skończył, ale zaraz znajdzie nowy i chętne dziewczyny a ty ponownie zostaniesz sama i tak będzie codziennie...
- Wampiry nie mogą mieć dzieci... - Wyszeptałam przez łzy. Głos mi się trząsł.
- Nigdy nie mów nie. Wszystko może się zdarzyć. - Jej okropny śmiech rozniósł się po pokoju. Wiedziałam, że muszę stawić opór. Nie mogłam jej wierzyć.
- Klaus nie jest taki, nie znasz go - przekręciłam głowę tak, abym jej nie widziała.
- Znam go... - Z jej gardła wydobyło się syczenie. - Był moją miłością. Przemienił mnie. Kochałam go, lecz najwyraźniej bez wzajemności, chodź myślałam, że on kocha mnie również. Byłam głupia. Byłam jego marionetką, którą potem zabił, by się od niego odczepiła. Z tobą też tak będzie...
Znikła. Dopiero po chwili dotarły do mnie jej słowa. Dlaczego Klaus mi o niej nie powiedział? Dlaczego to ukrywał? A jeżeli to prawda, czy to znaczy, że ja też jestem tylko marionetką? Komu mogę teraz wierzyć? Nikomu... Zostałam sama... Znałam już mój wybór i postanowiłam go spełnić. Wystarczyło tylko poczekać na tą zjawę. Bałam się jej, ale podjęłam już decyzję i nie ma odwrotu. To koniec wszystkiego. Chcę zacząć wszystko od początku, a Mistic Falls to nie jest miejsce dla mnie.
Teraz mogę liczyć tylko na siebie i na nikogo innego. Każdy jest fałszywy, każdy mnie oszukuje. Zawsze byłam na drugim planie i to była szczera prawda. Nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciółek, tylko bardzo dobre koleżanki, które martwiły się o siebie nawzajem, a mnie odstawiły na drugi bok. Zawsze byłam traktowana z góry, zawsze... Nie, nie pozwolę już tak sobą pomiatać. Mam dość wylewanych łez przez to, jak moje życie jest okropne. Nie zauważyłam tego wcześniej, ale teraz wiem, jaka jest prawda i zamierzam to zmienić.
Podjęłam decyzję, której nie zmienię. Chcę zostawić przeszłość za sobą i rozpocząć nowe, lepsze życie. Nie zamierzam już wplątywać się w jakieś głupie plany. Właśnie w tym okropnym miejscu zdałam sobie sprawę z prawdy. Gdy tylko stąd odejdę, wyjeżdżam na zawsze. Mistic Falls to przeszłość...
__________________________________________________________________
I jak? Mam nadzieję, że się podobało. Przepraszam was bardzo za poprzedni rozdział! Nie wiem, co we mnie wstąpiło! Jak w ogóle mogłam to dodać! Szczerze was przepraszam! Liczę teraz na wasze komentarze, bo dodają mi siły. Więc komentujcie!
Jak myślicie, co wydarzy się dalej? Piszcie.
piątek, 13 lipca 2012
25 Rozdział
Klaus:
Moja noga nie schodziła z gazu. Cały czas przyspieszałem i nie zważałem nawet na to, że przeze mnie jedno auto wjechało do rowu. Zresztą mnie to nie obchodzi, nie będę się przejmował jakimiś ludźmi, którzy byli dla mnie rozrywką i jedzeniem w jednym.
Caroline cały czas siedziała w mojej głowie, w której pojawiały się najróżniejsze straszne myśli, co z nią mogło się stać. Sprawnie omijałem auta; za około pięć minut miałem być już pod domem mojej osobistej wiedźmy, która mnie szczerze nie cierpi. Zaśmiałem się pod nosem i przyspieszyłem. Miałem już dość tej jazdy. Chciałem działać!
Po chwili znalazłem się pod małym, żółtym domkiem który był ozdobiony różnym kwiatami. Wysiadłem z samochodu i trzasnąłem za sobą drzwiami. Stanąłem na werandzie i zapukałem do drzwi. Długo nikt nie otwierał, więc powtórzyłem to jeszcze dwa razy, aż w końcu ktoś pojawił się. Kobieta miała czarne, kręcone włosy i bladą cerę. Była niska i gruba. Świdrowała mnie wzrokiem. Pokazała mi ręką, abym wszedł do środka.
- Klaus, więc o co chodzi? - Stanęła za mną z założonymi rękami.
- Chciałbym, abyś mi kogoś wyśledziła.
- Nie jestem żadnym detektywem! - Oburzyła się i podeszła do jakiejś szafki. - Ale zgoda. Musisz mi dać jakąś rzecz, która należy do tej osoby.
Laura rozłożyła na stole jakąś mapę i wyciągnęła rękę. Przymknąłem na sekundę powieki i westchnąłem. Z kieszeni wyciągnąłem parę czerwonych stringów Caroline. Czarownica spojrzała na nie, a następnie wybuchła śmiechem.
- Nie wiem, czy tego dotknę! - Jej śmiech był jeszcze głośniejszy, a ja rzuciłem w nią bielizną.
Skarciła mnie wzrokiem, ale chwyciła je do ręki i położyła na mapie. Z jej ust zaczęły wypływać słowa.
- Perditus inveniri potest. Me in antiquo maleficas quousque ero. Hoc... indusia dabit tibi, et sumam mihi demonstrasti corpus loco animae. - Bielizna Caroline zaczęła się gwałtownie przemieszczać po mapie.
Laura cicho jęknęła, a w jej oczach można było ujrzeć strach. Zdziwiło mnie jej zachowanie i popatrzyłem na nią pytająco. Ona wpatrywała się w mapę, ale zaraz jej oczy spoczęły na mnie. Nie rozumiałem jej zachowania, ale byłem pewien, że Caroline grozi niebezpieczeństwo.
- Gdzie ona jest? - Zapytałem szorstko.
- To nie może być prawda, ale... - Przełknęła ślinę. - Znajduję się w Mrocznej Otchłani... - Znieruchomiałem.
- Że co?! - Krzyknąłem i wybiegłem z mieszkania czarownicy.
Wsiadłem do samochodu i pokierowałem się w stronę Mistic Falls. Moja ukochana była w ogromnym niebezpieczeństwie, lecz ja nie wiedziałem co zaciągnęło ją do tych piekieł. Ktoś musiał sterować tymi cieniami. To on lub ona za tym wszystkim stoi.
Caroline:
Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Było tam pusto, a ściany były z kremowego kamienia. Naprzeciw mnie było wyjście. Chciałam już do niego biec, lecz coś blokowało moje ręce. Spojrzałam do góry i ujrzałam dwa łańcuchy, które były zapięte w około moich nadgarstków.
Szarpnęłam nimi, ale tylko poleciało trochę cynku ze ściany. Powtórzyłam jeszcze kilka razy moje starania, ale to wszystko było na nic. Zmęczona oparłam się. Popatrzyłam na moje kolano, po którym chodziła mucha. Drugą nogą odgoniłam ją. Westchnęłam i przymknęłam powieki. Czekałam teraz tylko, jak jakiś potwór wejdzie tu z toporem i przekroi mnie na pół... Za dużo filmów, Caroline.
Poczułam na policzku jakąś dłoń, ale nie miałam odwagi się obrócić. Bałam się, jak bym była wciąż małą dziewczynką, która nie ma odwagi w nocy spojrzeć pod łóżko, a każdy dźwięk karze jej okryć się kołdrą, która służyła jako niezawodna tarcza. Lepsza niż Belli ze Zmierzchu.
- Nie jesteś jego warta - ktoś szeptał mi do ucha. - On i tak nie należy do ciebie. Odpuść sobie, chociaż że chcesz, by spotkała cię śmierć. - Przełknęłam ślinę.
- Kim jesteś? - W końcu odważyłam się coś powiedzieć, pomimo mojego strachu.
- Nieważne... - Wysyczała. - Caroline, on i tak nie należy do ciebie i nigdy nie będzie. Zostaw go, a ja cie wypuszczę.
- Kogo?
- Nie udawaj, że nie wiesz! - Zaśmiała się, ale brzmiało to bardziej, jak skrzeczenie żaby.
- Klaus... - Wyszeptałam. - Spierdalaj suko! - Wykrzyczałam ile miała powietrza w płucach.
- Jeżeli tak, to cierp tu teraz! - I znikła.
Teraz mogłam się tylko zastanawiać, czy dobrze uczyniłam, wyklinając to widmo. Jeżeli ona nie żartuje... Nie! W życiu bym nie zostawiła Klausa. Kocham go. Ale dlaczego ona chciała, abym go opuściła? Ta suka niech sobie to wybije z jej jebniętego łba! Mam ochotę ją zabić, ale za pomocą nóg mi się to niezbyt uda.
To tego momentu posłuchajcie tego:Muzyczka
Klaus:
Jechałem na pełnym gazie. Kilka razy przypierdoliłem w jakieś auta, ale nie przejmowałem się tym. Mój samochód nie obniósł żadnych obrażeń, więc spokojnie mogłem jechać dalej, znaczy no nie tak spokojnie. Włączyłem radio, aby się uspokoić, ale leciał jakiś chłam. Wyłączyłem je i jechałem dalej.
Właśnie minąłem tabliczkę z napisem ,,Mistic Falls". Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmieszek, który zaraz zniknął. Postanowiłem poprosić o pomoc jednego z tych idiotów. Zaparkowałem pod barem, gdzie na pewno był ten, którego najbardziej nie cierpię. Otworzyłem drzwi do Grill'a i wszedłem z ponurą miną. Koło baru zauważyłem już jego, jak rozmawiał z jakąś brunetką. Podszedłem do niego i pociągnąłem za kurtkę.
- Przepraszam mała, nie uciekaj - zaśmiał się do dziewczyny. - Klaus! Mój przyjacielu! - Zawiesił mi się na ramionach.
- Damon, daj spokój! - Odepchnąłem go od siebie, przez co oparł się o blat. - Potrzebna mi twoja pomoc.
- Ciekawe, ciekawe... A za ile? - Zaczął wyszczerzać te swoje zęby.
- Za darmo, chodzi o Caroline.
- O nie, nie, nie! Za darmo?! Zwariowałeś?!
- Nie! - Pociągnąłem go i wsadziłem do samochodu.
Wsiadł posłusznie i włączył ponownie radio, śpiewają jakąś piosenkę na cały głos. Był pijany i widać było to z każdej strony. On miał być tylko przynętą.
- Klaus, kochany. Zgodziłem się tylko z tobą pojechać, bo nienawidzę cię z całego serca! - Zaśmiał się, lecz ja nie zważałem na to co mówił tylko skupiłem się na drodze.
Miałem już plan, jak odzyskać Caroline. Po drodze otrzymałem jeszcze kilka informacji od Laury, kto ją więzi. Damon miał zająć się tylko tymi zasranymi cieniami. Przekazałem mu mój plan, a on się zgodził, co było niesamowicie dziwne.
___________________________________________________________________________
Po prostu śmiać mi się chcę z tego rozdziału! Napisałam, przepraszam za wyrażenie, jakieś gówno! Ocenę zostawiam wam, ale wiem, że ten rozdział jest okropny. Komentujcie!
Informacja: Dziś wyjeżdżam ( na 3 dni ), więc rozdział następny nie będzie prędko.
Jak myślicie, co zdarzy się dalej?
Moja noga nie schodziła z gazu. Cały czas przyspieszałem i nie zważałem nawet na to, że przeze mnie jedno auto wjechało do rowu. Zresztą mnie to nie obchodzi, nie będę się przejmował jakimiś ludźmi, którzy byli dla mnie rozrywką i jedzeniem w jednym.
Caroline cały czas siedziała w mojej głowie, w której pojawiały się najróżniejsze straszne myśli, co z nią mogło się stać. Sprawnie omijałem auta; za około pięć minut miałem być już pod domem mojej osobistej wiedźmy, która mnie szczerze nie cierpi. Zaśmiałem się pod nosem i przyspieszyłem. Miałem już dość tej jazdy. Chciałem działać!
Po chwili znalazłem się pod małym, żółtym domkiem który był ozdobiony różnym kwiatami. Wysiadłem z samochodu i trzasnąłem za sobą drzwiami. Stanąłem na werandzie i zapukałem do drzwi. Długo nikt nie otwierał, więc powtórzyłem to jeszcze dwa razy, aż w końcu ktoś pojawił się. Kobieta miała czarne, kręcone włosy i bladą cerę. Była niska i gruba. Świdrowała mnie wzrokiem. Pokazała mi ręką, abym wszedł do środka.
- Klaus, więc o co chodzi? - Stanęła za mną z założonymi rękami.
- Chciałbym, abyś mi kogoś wyśledziła.
- Nie jestem żadnym detektywem! - Oburzyła się i podeszła do jakiejś szafki. - Ale zgoda. Musisz mi dać jakąś rzecz, która należy do tej osoby.
Laura rozłożyła na stole jakąś mapę i wyciągnęła rękę. Przymknąłem na sekundę powieki i westchnąłem. Z kieszeni wyciągnąłem parę czerwonych stringów Caroline. Czarownica spojrzała na nie, a następnie wybuchła śmiechem.
- Nie wiem, czy tego dotknę! - Jej śmiech był jeszcze głośniejszy, a ja rzuciłem w nią bielizną.
Skarciła mnie wzrokiem, ale chwyciła je do ręki i położyła na mapie. Z jej ust zaczęły wypływać słowa.
- Perditus inveniri potest. Me in antiquo maleficas quousque ero. Hoc... indusia dabit tibi, et sumam mihi demonstrasti corpus loco animae. - Bielizna Caroline zaczęła się gwałtownie przemieszczać po mapie.
Laura cicho jęknęła, a w jej oczach można było ujrzeć strach. Zdziwiło mnie jej zachowanie i popatrzyłem na nią pytająco. Ona wpatrywała się w mapę, ale zaraz jej oczy spoczęły na mnie. Nie rozumiałem jej zachowania, ale byłem pewien, że Caroline grozi niebezpieczeństwo.
- Gdzie ona jest? - Zapytałem szorstko.
- To nie może być prawda, ale... - Przełknęła ślinę. - Znajduję się w Mrocznej Otchłani... - Znieruchomiałem.
- Że co?! - Krzyknąłem i wybiegłem z mieszkania czarownicy.
Wsiadłem do samochodu i pokierowałem się w stronę Mistic Falls. Moja ukochana była w ogromnym niebezpieczeństwie, lecz ja nie wiedziałem co zaciągnęło ją do tych piekieł. Ktoś musiał sterować tymi cieniami. To on lub ona za tym wszystkim stoi.
Caroline:
Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Było tam pusto, a ściany były z kremowego kamienia. Naprzeciw mnie było wyjście. Chciałam już do niego biec, lecz coś blokowało moje ręce. Spojrzałam do góry i ujrzałam dwa łańcuchy, które były zapięte w około moich nadgarstków.
Szarpnęłam nimi, ale tylko poleciało trochę cynku ze ściany. Powtórzyłam jeszcze kilka razy moje starania, ale to wszystko było na nic. Zmęczona oparłam się. Popatrzyłam na moje kolano, po którym chodziła mucha. Drugą nogą odgoniłam ją. Westchnęłam i przymknęłam powieki. Czekałam teraz tylko, jak jakiś potwór wejdzie tu z toporem i przekroi mnie na pół... Za dużo filmów, Caroline.
Poczułam na policzku jakąś dłoń, ale nie miałam odwagi się obrócić. Bałam się, jak bym była wciąż małą dziewczynką, która nie ma odwagi w nocy spojrzeć pod łóżko, a każdy dźwięk karze jej okryć się kołdrą, która służyła jako niezawodna tarcza. Lepsza niż Belli ze Zmierzchu.
- Nie jesteś jego warta - ktoś szeptał mi do ucha. - On i tak nie należy do ciebie. Odpuść sobie, chociaż że chcesz, by spotkała cię śmierć. - Przełknęłam ślinę.
- Kim jesteś? - W końcu odważyłam się coś powiedzieć, pomimo mojego strachu.
- Nieważne... - Wysyczała. - Caroline, on i tak nie należy do ciebie i nigdy nie będzie. Zostaw go, a ja cie wypuszczę.
- Kogo?
- Nie udawaj, że nie wiesz! - Zaśmiała się, ale brzmiało to bardziej, jak skrzeczenie żaby.
- Klaus... - Wyszeptałam. - Spierdalaj suko! - Wykrzyczałam ile miała powietrza w płucach.
- Jeżeli tak, to cierp tu teraz! - I znikła.
Teraz mogłam się tylko zastanawiać, czy dobrze uczyniłam, wyklinając to widmo. Jeżeli ona nie żartuje... Nie! W życiu bym nie zostawiła Klausa. Kocham go. Ale dlaczego ona chciała, abym go opuściła? Ta suka niech sobie to wybije z jej jebniętego łba! Mam ochotę ją zabić, ale za pomocą nóg mi się to niezbyt uda.
To tego momentu posłuchajcie tego:Muzyczka
Klaus:
Jechałem na pełnym gazie. Kilka razy przypierdoliłem w jakieś auta, ale nie przejmowałem się tym. Mój samochód nie obniósł żadnych obrażeń, więc spokojnie mogłem jechać dalej, znaczy no nie tak spokojnie. Włączyłem radio, aby się uspokoić, ale leciał jakiś chłam. Wyłączyłem je i jechałem dalej.
Właśnie minąłem tabliczkę z napisem ,,Mistic Falls". Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmieszek, który zaraz zniknął. Postanowiłem poprosić o pomoc jednego z tych idiotów. Zaparkowałem pod barem, gdzie na pewno był ten, którego najbardziej nie cierpię. Otworzyłem drzwi do Grill'a i wszedłem z ponurą miną. Koło baru zauważyłem już jego, jak rozmawiał z jakąś brunetką. Podszedłem do niego i pociągnąłem za kurtkę.
- Przepraszam mała, nie uciekaj - zaśmiał się do dziewczyny. - Klaus! Mój przyjacielu! - Zawiesił mi się na ramionach.
- Damon, daj spokój! - Odepchnąłem go od siebie, przez co oparł się o blat. - Potrzebna mi twoja pomoc.
- Ciekawe, ciekawe... A za ile? - Zaczął wyszczerzać te swoje zęby.
- Za darmo, chodzi o Caroline.
- O nie, nie, nie! Za darmo?! Zwariowałeś?!
- Nie! - Pociągnąłem go i wsadziłem do samochodu.
Wsiadł posłusznie i włączył ponownie radio, śpiewają jakąś piosenkę na cały głos. Był pijany i widać było to z każdej strony. On miał być tylko przynętą.
- Klaus, kochany. Zgodziłem się tylko z tobą pojechać, bo nienawidzę cię z całego serca! - Zaśmiał się, lecz ja nie zważałem na to co mówił tylko skupiłem się na drodze.
Miałem już plan, jak odzyskać Caroline. Po drodze otrzymałem jeszcze kilka informacji od Laury, kto ją więzi. Damon miał zająć się tylko tymi zasranymi cieniami. Przekazałem mu mój plan, a on się zgodził, co było niesamowicie dziwne.
___________________________________________________________________________
Po prostu śmiać mi się chcę z tego rozdziału! Napisałam, przepraszam za wyrażenie, jakieś gówno! Ocenę zostawiam wam, ale wiem, że ten rozdział jest okropny. Komentujcie!
Informacja: Dziś wyjeżdżam ( na 3 dni ), więc rozdział następny nie będzie prędko.
Jak myślicie, co zdarzy się dalej?
poniedziałek, 9 lipca 2012
24 Rozdział
Do tego rozdziału, posłuchajcie sobie tego: http://www.youtube.com/watch?v=SCJq6cWUFxk
Caroline:
Wszystko widziałam, jak przez mgłę. Położyłam odruchowo dłoń na czole. Pod głową poczułam coś zimnego i twardego. Wkoło słychać było przeraźliwe dźwięki; nic z nich nie rozumiałam. Nie wiedziałam, gdzie się znajduję, a nawet jak brzmi me imię.
Dźwięki ucichły. Przed moimi oczyma była tylko ciemność. Wszystko mi się przypomniało. Bal, pocałunek Klausa, zatrzymany oddech, kołek... Czyżbym nie żyła? Czy tak wygląda śmierć? Głuchość, ciemność...
Nagle znalazłam się w ciemnym lesie. Wszędzie stały piękne drzewa, które miały odcień niebieski. Gdy obróciłam głowę w prawo, mogłam ujrzeć strumyczek i mały wodospad. Nie słyszałam nic, oprócz cichego szumu wiatru. Stąpałam po ziemi, na której nie było ani źdźbła trawy. Pod stopami nie czułam gruntu. Prawie tak jakbym unosiła się. Uniosłam głowę do góry. Na granatowym niebie, znajdowało się mnóstwo lśniących gwiazd i jeden, tajemniczy księżyc. Był jak mój ukochany - nigdy nie można było odkryć jego uczuć. Był to ciemny raj.
Moje oczy ponownie zwróciły się w stronę lasu. Słyszałam jakieś głosy. Przestraszyłam się, odskakując do tyłu. Nie miał pojęcie co lub kto to jest.
Z lasu wyłoniła się postać. Odziane w ogromną, czarną suknię która rozwiewał wiatr do tyłu. Była ona podarta. Kobieta - można było to dokładnie zauważyć, po dużym biuście i wyglądzie - miała długie, hebanowe włosy i bladą cerę. Oczy były czerwone, jak krew. Wystraszyłam się ich, gdy zaczęła się zbliżać, ponieważ wtedy je dokładnie ujrzałam.
Unosiła się nad ziemią, jakiś metr. Zbliżała się powoli. Chciałam uciekać, czując bijącą od niej siłę, ale coś trzymało mnie za nogi i nie pozwalało mi się ruszyć. Spojrzałam w dół i ujrzałam cienie moich przyjaciół, które kurczowo trzymały mnie.
Podniosłam głowę, chcąc znać położenie kobiety, która się zbliżała. Krzyknęłam widzą ją tuż przede mną. Patrzyła mi prosto w oczy, a ja w jej. Nie mogłam oderwać wzroku od tej czerwieni.
- On jest mój! - Wysyczała.
Ten głos był okropny, tak jakby ktoś przejechał paznokciami po tablicy lub widelcem po talerzu. Jej spokojny wyraz twarzy zmienił się w okropny gniew. Otworzyła szeroko oczy i dyszała okropnie, aż czułam jej oddech na twarzy. Do moich nozdrzy dostał się zapach trupa. Pragnęłam jak najszybciej stamtąd uciec. To był koszmar!
- Caroline! Obudź się! - Słyszałam głos Eleny.
Otworzyłam leniwie oczy i spojrzałam na moją przyjaciółkę. Miała zatroskaną minę. Rozejrzałam się po pokoju. Zauważyłam tam Damona, Stefana, Bonnie i Matt'a.
- Gdzie... Gdzie Klaus? - Spojrzałam po wszystkich. Chciałam mieć swojego księcia przy sobie i opowiedzieć mu o tym, o czym śniłam? Ale to było takie realistyczne... Miałam tylko jedno pytanie, czy to był sen, czy jakaś wiadomość w postaci snu?
- Spokojnie, Barbie. Ocalił cię, a następnie wyszedł. - Damon prychnął. - Mam szczęście, że tam był. Ale takie małe pytanko: co wy tam robiliście? - Po pokoju rozbrzmiał jego śmiech.
- Zamknij się, Damon! - Bonnie skarciła go głosem i podeszła do mnie. - Wiesz co to było? - Spojrzała na mnie pytająco, a ja pokręciłam głową. - Postaram się coś znaleźć o tych, w ogóle co to było?!
- Cienie... - wyszeptałam i gwałtownie podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Podtrzymałam sobie suknię, bym mogła biec.
Otworzyłam drzwi wyjściowe i wampirzym tempem wybiegłam z posiadłości braci Salvatore. Ruszyłam w stronę lasu; to miejsce ze snu coś mi przypominało.
Mijałam wszystkie drzewa z łatwością. Czasami przede mną przemykały różne zwierzęta. Nie patrzyłam się do tyłu, po prostu chciałam znaleźć się już na miejscu. Czułam, że to tam dowiem się prawdy, o co w tym wszystkim chodziło, a nie od jakiejś Bonnie, która może wywnioskować coś, co nie jest nawet zgodne z tym, co się dzieje. Jednak dziwiłam się, dlaczego to wszystko spotyka mnie, a nie kogoś innego. Co ja miałam z tym wspólnego?
Zatrzymałam się, stwierdzając, że jestem na miejscu. Wszystko było takie same, jak w śnie, jednak z tą różnicą że drzewa miały normalny odcień, a nie niebieski. Ziemia nie miała ani źdźbła trawy, to było takie same, ale tu czułam ją pod stopami.
Popatrzyłam w stronę, skąd wyszła ta kobieta, lecz najpierw moje oczy powędrowały na nogi z obawą, że ponownie ktoś będzie je trzymał, ale przeliczyłam się i to na całe szczęście. Świdrowała wzrokiem ciemniejszą stronę lasu, bowiem nie docierało tam światło księżyca.
Odczekałam jeszcze kilka minut, ale nadal się nic nie działo. Postanowiłam iść w tą stronę, skąd wyszła zjawa. Wzięłam głęboki wdech. Raz koziej śmierć, przeszło mi przez głowę. Uniosłam suknię i pewnym krokiem ruszyłam w ,,otchłań". Zanurzyłam się w niej, jakbym weszła cała do wody. Oglądnęłam się za siebie, ale widziałam tylko ciemność. Próbowałam wrócić, ale to było na nic. Waliłam tylko w czarną, twardą ścianę.
Zrozpaczona obróciłam się i oparłam się o ścianę. Westchnęłam i otworzyłam oczy, które wcześniej zamknęłam. Spojrzałam co znajduję się na wprost mnie i ujrzałam ją...
Klaus:
Siedziałem na fotelu, a w dłoni trzymałem szklankę w martini. Stukałem o nią palcami. Martwiłem się o Caroline. Nie wiedziałem co się z nią dzieje. Wcześniej byłem sprawdzić, czy jest u Salvatorów, lecz nie było jej tam, również w jej mieszkaniu. Podsłuchałem rozmowę Eleny i Bonnie z czego wywnioskowałem, że moja ukochana gdzieś uciekła, ale Damon i Stefan nie zdążyli jej złapać.
- I czym się przejmujesz? - Rebekah usiadła obok mnie. - To była pusta blondynka; nie była ciebie warta!
- Rebekah, chociaż raz mogłabyś się zamknąć! - Warknąłem na nią, a ona tylko prychnęła.
- Jest tak sama, jak ta cała... jak jej było? Delia, tak? - Po pokoju rozszedł się jej śmiech.
- Ona może była pusta, ale nie Caroline. Niestety nikt nie przebije cię - wstałem z fotela i pokierowałem się w stronę wyjścia. Za sobą usłyszałem tylko ,,palant". Zaśmiałem się pod nosem i wyszedłem.
Jedyne co mogło mi poprawić humor, to rozwścieczona Rebekah, ale szybko to znikło. Z ponurą miną wsiadłem do mojego mercedesa. Włożyłem kluczyki do stacyjki, lecz nie miałem bladego pojęcia, gdzie mogę pojechać. Nie wiedziałem, gdzie ona jest. Nie wiedziałem, co się z nią dzieje. A jeżeli grozi jej niebezpieczeństwo?
Przez chwilę zastanawiałem się, co mógłbym zrobić. Wyciągnąłem telefon komórkowy i wybrałem numer, do mojej osobistej wiedźmy. Nie czekałem długo.
- Halo?
- Laura! Mam do ciebie ważną sprawę!
- Klaus?!
- Tak. Będę u ciebie za dwie godziny - i się rozłączyłem. Nie miałem czasu wysłuchiwać tego, że ona nie ma czasu. Zawsze się wykręcała pod różnym pretekstami.
Droga była dość daleka, więc włączyłem sobie muzykę. Właśnie leciała ulubiona piosenka Caroline: Florence + The Machine - Heavy In Your Arms. Przed oczami stanął mi moment, gdy siedziałem z nią u mnie w domu i słuchaliśmy właśnie tego. Była wtulona w mój tors, a ja szeptałem jej słodkie słówka. Było mi jej tak brak. Rozerwałbym każdego na strzępy, jeśli by na raził jej życie. Przyspieszyłem i nie zważałem już uwagi na to, czy kogoś potrącę. Ważna była tylko ona.
_____________________________________________________________________________
I oto 24 rozdział! Mam nadzieję, że się podoba. Dziękuje wszystkim komentującym za te miłe słowa. Nawet nie wiecie jak wena we mnie buzuję! :) Dziękuje też Your nighttime za to, że jej blog mnie bardzo, a to bardzo zainspirował! A oto on: http://be-safe-and-sound-klaus-caroline.blogspot.com Jest on także o Klaroline i jest naprawdę ciekawy! Polecam! Komentujcie!
Caroline:
Wszystko widziałam, jak przez mgłę. Położyłam odruchowo dłoń na czole. Pod głową poczułam coś zimnego i twardego. Wkoło słychać było przeraźliwe dźwięki; nic z nich nie rozumiałam. Nie wiedziałam, gdzie się znajduję, a nawet jak brzmi me imię.
Dźwięki ucichły. Przed moimi oczyma była tylko ciemność. Wszystko mi się przypomniało. Bal, pocałunek Klausa, zatrzymany oddech, kołek... Czyżbym nie żyła? Czy tak wygląda śmierć? Głuchość, ciemność...
Nagle znalazłam się w ciemnym lesie. Wszędzie stały piękne drzewa, które miały odcień niebieski. Gdy obróciłam głowę w prawo, mogłam ujrzeć strumyczek i mały wodospad. Nie słyszałam nic, oprócz cichego szumu wiatru. Stąpałam po ziemi, na której nie było ani źdźbła trawy. Pod stopami nie czułam gruntu. Prawie tak jakbym unosiła się. Uniosłam głowę do góry. Na granatowym niebie, znajdowało się mnóstwo lśniących gwiazd i jeden, tajemniczy księżyc. Był jak mój ukochany - nigdy nie można było odkryć jego uczuć. Był to ciemny raj.
Moje oczy ponownie zwróciły się w stronę lasu. Słyszałam jakieś głosy. Przestraszyłam się, odskakując do tyłu. Nie miał pojęcie co lub kto to jest.
Z lasu wyłoniła się postać. Odziane w ogromną, czarną suknię która rozwiewał wiatr do tyłu. Była ona podarta. Kobieta - można było to dokładnie zauważyć, po dużym biuście i wyglądzie - miała długie, hebanowe włosy i bladą cerę. Oczy były czerwone, jak krew. Wystraszyłam się ich, gdy zaczęła się zbliżać, ponieważ wtedy je dokładnie ujrzałam.
Unosiła się nad ziemią, jakiś metr. Zbliżała się powoli. Chciałam uciekać, czując bijącą od niej siłę, ale coś trzymało mnie za nogi i nie pozwalało mi się ruszyć. Spojrzałam w dół i ujrzałam cienie moich przyjaciół, które kurczowo trzymały mnie.
Podniosłam głowę, chcąc znać położenie kobiety, która się zbliżała. Krzyknęłam widzą ją tuż przede mną. Patrzyła mi prosto w oczy, a ja w jej. Nie mogłam oderwać wzroku od tej czerwieni.
- On jest mój! - Wysyczała.
Ten głos był okropny, tak jakby ktoś przejechał paznokciami po tablicy lub widelcem po talerzu. Jej spokojny wyraz twarzy zmienił się w okropny gniew. Otworzyła szeroko oczy i dyszała okropnie, aż czułam jej oddech na twarzy. Do moich nozdrzy dostał się zapach trupa. Pragnęłam jak najszybciej stamtąd uciec. To był koszmar!
- Caroline! Obudź się! - Słyszałam głos Eleny.
Otworzyłam leniwie oczy i spojrzałam na moją przyjaciółkę. Miała zatroskaną minę. Rozejrzałam się po pokoju. Zauważyłam tam Damona, Stefana, Bonnie i Matt'a.
- Gdzie... Gdzie Klaus? - Spojrzałam po wszystkich. Chciałam mieć swojego księcia przy sobie i opowiedzieć mu o tym, o czym śniłam? Ale to było takie realistyczne... Miałam tylko jedno pytanie, czy to był sen, czy jakaś wiadomość w postaci snu?
- Spokojnie, Barbie. Ocalił cię, a następnie wyszedł. - Damon prychnął. - Mam szczęście, że tam był. Ale takie małe pytanko: co wy tam robiliście? - Po pokoju rozbrzmiał jego śmiech.
- Zamknij się, Damon! - Bonnie skarciła go głosem i podeszła do mnie. - Wiesz co to było? - Spojrzała na mnie pytająco, a ja pokręciłam głową. - Postaram się coś znaleźć o tych, w ogóle co to było?!
- Cienie... - wyszeptałam i gwałtownie podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Podtrzymałam sobie suknię, bym mogła biec.
Otworzyłam drzwi wyjściowe i wampirzym tempem wybiegłam z posiadłości braci Salvatore. Ruszyłam w stronę lasu; to miejsce ze snu coś mi przypominało.
Mijałam wszystkie drzewa z łatwością. Czasami przede mną przemykały różne zwierzęta. Nie patrzyłam się do tyłu, po prostu chciałam znaleźć się już na miejscu. Czułam, że to tam dowiem się prawdy, o co w tym wszystkim chodziło, a nie od jakiejś Bonnie, która może wywnioskować coś, co nie jest nawet zgodne z tym, co się dzieje. Jednak dziwiłam się, dlaczego to wszystko spotyka mnie, a nie kogoś innego. Co ja miałam z tym wspólnego?
Zatrzymałam się, stwierdzając, że jestem na miejscu. Wszystko było takie same, jak w śnie, jednak z tą różnicą że drzewa miały normalny odcień, a nie niebieski. Ziemia nie miała ani źdźbła trawy, to było takie same, ale tu czułam ją pod stopami.
Popatrzyłam w stronę, skąd wyszła ta kobieta, lecz najpierw moje oczy powędrowały na nogi z obawą, że ponownie ktoś będzie je trzymał, ale przeliczyłam się i to na całe szczęście. Świdrowała wzrokiem ciemniejszą stronę lasu, bowiem nie docierało tam światło księżyca.
Odczekałam jeszcze kilka minut, ale nadal się nic nie działo. Postanowiłam iść w tą stronę, skąd wyszła zjawa. Wzięłam głęboki wdech. Raz koziej śmierć, przeszło mi przez głowę. Uniosłam suknię i pewnym krokiem ruszyłam w ,,otchłań". Zanurzyłam się w niej, jakbym weszła cała do wody. Oglądnęłam się za siebie, ale widziałam tylko ciemność. Próbowałam wrócić, ale to było na nic. Waliłam tylko w czarną, twardą ścianę.
Zrozpaczona obróciłam się i oparłam się o ścianę. Westchnęłam i otworzyłam oczy, które wcześniej zamknęłam. Spojrzałam co znajduję się na wprost mnie i ujrzałam ją...
Klaus:
Siedziałem na fotelu, a w dłoni trzymałem szklankę w martini. Stukałem o nią palcami. Martwiłem się o Caroline. Nie wiedziałem co się z nią dzieje. Wcześniej byłem sprawdzić, czy jest u Salvatorów, lecz nie było jej tam, również w jej mieszkaniu. Podsłuchałem rozmowę Eleny i Bonnie z czego wywnioskowałem, że moja ukochana gdzieś uciekła, ale Damon i Stefan nie zdążyli jej złapać.
- I czym się przejmujesz? - Rebekah usiadła obok mnie. - To była pusta blondynka; nie była ciebie warta!
- Rebekah, chociaż raz mogłabyś się zamknąć! - Warknąłem na nią, a ona tylko prychnęła.
- Jest tak sama, jak ta cała... jak jej było? Delia, tak? - Po pokoju rozszedł się jej śmiech.
- Ona może była pusta, ale nie Caroline. Niestety nikt nie przebije cię - wstałem z fotela i pokierowałem się w stronę wyjścia. Za sobą usłyszałem tylko ,,palant". Zaśmiałem się pod nosem i wyszedłem.
Jedyne co mogło mi poprawić humor, to rozwścieczona Rebekah, ale szybko to znikło. Z ponurą miną wsiadłem do mojego mercedesa. Włożyłem kluczyki do stacyjki, lecz nie miałem bladego pojęcia, gdzie mogę pojechać. Nie wiedziałem, gdzie ona jest. Nie wiedziałem, co się z nią dzieje. A jeżeli grozi jej niebezpieczeństwo?
Przez chwilę zastanawiałem się, co mógłbym zrobić. Wyciągnąłem telefon komórkowy i wybrałem numer, do mojej osobistej wiedźmy. Nie czekałem długo.
- Halo?
- Laura! Mam do ciebie ważną sprawę!
- Klaus?!
- Tak. Będę u ciebie za dwie godziny - i się rozłączyłem. Nie miałem czasu wysłuchiwać tego, że ona nie ma czasu. Zawsze się wykręcała pod różnym pretekstami.
Droga była dość daleka, więc włączyłem sobie muzykę. Właśnie leciała ulubiona piosenka Caroline: Florence + The Machine - Heavy In Your Arms. Przed oczami stanął mi moment, gdy siedziałem z nią u mnie w domu i słuchaliśmy właśnie tego. Była wtulona w mój tors, a ja szeptałem jej słodkie słówka. Było mi jej tak brak. Rozerwałbym każdego na strzępy, jeśli by na raził jej życie. Przyspieszyłem i nie zważałem już uwagi na to, czy kogoś potrącę. Ważna była tylko ona.
_____________________________________________________________________________
I oto 24 rozdział! Mam nadzieję, że się podoba. Dziękuje wszystkim komentującym za te miłe słowa. Nawet nie wiecie jak wena we mnie buzuję! :) Dziękuje też Your nighttime za to, że jej blog mnie bardzo, a to bardzo zainspirował! A oto on: http://be-safe-and-sound-klaus-caroline.blogspot.com Jest on także o Klaroline i jest naprawdę ciekawy! Polecam! Komentujcie!
niedziela, 8 lipca 2012
Wiadomość!
Jest to wiadomość do moich czytelników. Jeżeli nie macie ze mną kontaktu ( niektórzy mają przez zapytaj ) i jeśli chcielibyście dostawać wiadomości o następnym rozdziale, to piszcie na moje GG: 36213949.
Napiszcie mi tam, że jesteście czytelnikami mojego bloga. Od razu mówię, że nie odpowiem na pytanie, co będzie dalej!
PISZCIE!
Zapraszam na mojego drugiego bloga. Jest on o Esme i Carlisle Cullen ze Zmierzchu: esme-carlisle-cullen-my-story.blogspot.com
Napiszcie mi tam, że jesteście czytelnikami mojego bloga. Od razu mówię, że nie odpowiem na pytanie, co będzie dalej!
PISZCIE!
Zapraszam na mojego drugiego bloga. Jest on o Esme i Carlisle Cullen ze Zmierzchu: esme-carlisle-cullen-my-story.blogspot.com
środa, 4 lipca 2012
23 Rozdział
Caroline:
Widziałam go, jak szedł w moją stronę. Nigdy nie byłam dobrą aktorką, ale teraz musiałam się postarać. Spojrzałam na Elenę i Stefana, którzy byli pochłonięci rozmową. Młodszy Salvatore zauważył mnie i kiwnął mi znacząco głową, żebym zaczęła.
Klaus podszedł do mnie i pocałował mnie w dłoń. Zrobiłam znudzoną minę. Usłyszałam tylko cichy śmiech. Spojrzałam się za siebie i ujrzałam nikogo innego, jak Damona. Uśmiechał się szarmancko, a w prawej ręce trzymał - jak zawsze - whisky.
Stanął obok mnie i popatrzył najpierw na mnie, a potem na Klausa. Wyglądał na bardzo rozbawionego, ale to tak jak zawsze.
- Uważaj na nią, by ci ją nikt nie porwał - wskazał na mnie palcem wskazującym, przy czym trzymał szklankę. - Ma czerwoną sukieneczkę, a wiesz: co czerwone to zboczone - roześmiał się i odszedł.
Patrzyłam jeszcze chwilę za nim, gdy mój wzrok natrafił na oczy Klausa. Ponownie się uśmiechnął i lekko się ukłonił wyciągając rękę.
- Czy uczyni pani mi ten zaszczyt i odda mi ten jeden taniec? - Teraz popatrzyłam na Bonnie. Rozmawiała z jakimś chłopakiem.
- Z największą przyjemnością. - Zrobiłam obojętną miną i podałam mu swą dłoń.
Weszliśmy na parkiet, na którym bowiem tańczyło już około dwudziestu par. Liczba gości była nieziemsko liczna. Każdy tańczył albo walca angielskiego lub po prostu tulił się do swojego partnera. My wybraliśmy to pierwsze.
Położyłam swoją lewą dłoń na ramieniu Klausa, a prawą chwyciłam jego lewą. W tali poczułam jego rękę. Przez cały czas nie ruszał jej, ani wzwyż ani w dół; była nieruchoma. Ja jednak poprawiałam swoją i starałam się nie patrzeć w jego błękitne oczy. To właśnie one mogły mnie rozproszyć. Chciałam o wszystkim sama powiedzieć przyjaciołom, a nie aby wywnioskowali to z naszego zachowania.
- Jejciu - rozejrzałam się po całej sali. - Kto zrobił, aż tyle zaproszeń?
- I tak nie wszyscy przyszli - puścił moją dłoń. Zeszliśmy z parkietu i pokierowaliśmy się w stronę jakiegoś pomieszczenia. - To Rebekah wszystko zaplanowała, ja tylko trochę jej pomagałem, ale miałem także własne zajęcia. - Zaśmiał się i popatrzył na mnie.
Prawą dłoń trzymał na moich plecach. Kierowaliśmy się do jakiegoś pokoju. Nie wiedziałam dokładnie po co. Wiele myśli nasuwało mi się do głowy, ale nie były kompletne. Spojrzałam na nasze cienie. Przypomniało mi się całe zamieszanie na dyskotece w szkole. Mało co z tego zrozumiałam, a jak na razie nie miałam okazji spytać o to Bonnie.
W tym samym momencie ujrzałam coś dziwnego. Nie wiedziałam, czy mi się to zdawało; nie byłam pewna co o tym myśleć. Mój cień zaśmiał się, bezgłośnie ale wyglądał właśnie tak. Odskoczyłam, lecz Klaus złapał mnie w tali i spojrzał na mnie czule.
- Wszystko w porządku? - Spojrzałam ponownie na mój cień. Powtarzał ruchy po mnie. Czyli musiało mi się to wszystko zdawać.
- Tak, w jak najlepszym porządku! - Uśmiechnęłam się do niego, chodź sama nie wiedziałam, czy moje słowa były prawdziwe.
Weszliśmy do małego pokoiku. Ściany były ciemno-czerwone, co dodawało mu uroku. Naprzeciw wejścia stał kominek w którym buchał ogień. Podeszliśmy do stolika na którym były trzy książki i mnóstwo rysunków z moją podobizną.
Uniosłam jedną z nich. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Było to tak pięknie narysowane. Była to niby tylko moja twarz, ale w niezwykły sposób wykonana. Dziewczyna na tym rysunku była przepiękna i tylko trochę przypominała mnie; ona wygląda przecudnie, a ja zwykle.
- Śliczne - popatrzyłam na mężczyznę, który przyglądał mi się cały czas. - Ty to namalowałeś?
- Nie potrafiłem doskonale podkreślić twej urody, ale sądzę, że może chyba być, nieprawdaż?
- To - wskazałam na rysunek. - Jest przepiękne. - Pocałowałam go w policzek.
Klaus:
Caroline była niezwykła pod każdym względem. Dziś wyglądała niezwykle. Miałem już pomysł, jak ją ukazać na obrazie. Tym razem chciałem przedstawić ją na płótnie, a nie na kartce papieru. Zapamiętywałem więc dziś każdy szczegół; jak była ubrana.
Chwyciłem ją za wolną dłoń. Caroline odłożyła rysunek i popatrzyła na mnie. Przybliżyłem ją do siebie i spojrzałem w jej cudowne, brązowe oczy. Pogłaskałem ją opuszkami palców po policzku. Moja ukochana wzięła głęboki wdech. Musnąłem jej wargi.
Ten mały pocałunek nie wystarczył mi, tylko stworzył ochotę na więcej. Obie dłonie położyłem na jej tali i wpiłem się w jej usta. Ona zaś swoje przycisnęła do moich policzków. Czułem jak opiera się na mnie; nie przeszkadzało mi to ani trochę, wręcz przeciwnie.
- Nie tu, nie powinniśmy - powiedziała ledwo między naszymi pocałunkami.
- Nie musimy tego robić - odparłem. - Wystarczy mi tylko twoja bliskość. - Ponownie zacząłem ją całować, lecz tym razem moje usta błądziły po jej szyi.
Słyszałem tylko ciężkie oddychanie Caroline. Dobrze że wcześniej zamknąłem drzwi za nami. Nie chciałem, aby ktokolwiek z całej tej grupki superbohaterów nas ujrzał, szczególnie gdy składam pocałunki na szyi Caroline.
Raz po raz muskałem szyję Caroline. Zacząłem iść do góry poprzez policzki, a następnie zakończyć na jej różowiutkich ustach.
- Klaus - ledwo wymieniła moje imię. - Proszę cię, przestań na chwilę. - I tak zrobiłem, chodź nie chętnie. Popatrzyłem na nią pytająco.
- O co chodzi?
- Mówiłeś o tym całym wyjeździe do Mediolanu - skinąłem głową. - Ja, ja już sama nie wiem czy jechać!
- Dlaczego? Co cię tu zatrzymuję? - Wcześniej powiedziała, że chce ze mną pojechać. Nie mogłem jej zrozumieć. Zmieniła tak szybko zdanie.
- A co z moją mamą? Nie mogę jej samej zostawić, przecież...
- Nic nie mów. Porozmawiamy o tym później. - Ponownie zatopiłem się w jej ustach, lecz nie trwało to zbyt długo.
Caroline złapała się za szyję. Zaczęła się krztusić. Nie miałem pojęcia co się dzieje; byłem przerażony. Spojrzałem w bok i ujrzałem jej cień, który trzymał także jej cień? O co tu do cholery chodzi?! Ten cień dusi drugi, przez co krzywdzi JĄ!
Podbiegłem do nich i próbowałem coś zdziałać, lecz wszystko było na nic. Nie dałem ich radę nawet dotknąć, bo przecież to są jakieś zasrane cienie!
Nagle usłyszałem łamanie krzesła. Obróciłem się i ujrzałem jak MÓJ cień chce wbić Caroline kołek. Przemieszczał się w niezwykle szybkim tempie. Nie miałem szans jej uratować...
___________________________________________________________________________
W ostatnim rozdziale pisaliście, że jest mało akcji, ale musiałam to jakoś zacząć, lecz i tak przepraszam. Mam teraz niezwykłą wenę na 10 następnych rozdziałów. Obiecuje, że będzie się dużo działo. Komentujcie i mówcie co jest źle.
Czego spodziewacie się w następnym rozdziale?
Widziałam go, jak szedł w moją stronę. Nigdy nie byłam dobrą aktorką, ale teraz musiałam się postarać. Spojrzałam na Elenę i Stefana, którzy byli pochłonięci rozmową. Młodszy Salvatore zauważył mnie i kiwnął mi znacząco głową, żebym zaczęła.
Klaus podszedł do mnie i pocałował mnie w dłoń. Zrobiłam znudzoną minę. Usłyszałam tylko cichy śmiech. Spojrzałam się za siebie i ujrzałam nikogo innego, jak Damona. Uśmiechał się szarmancko, a w prawej ręce trzymał - jak zawsze - whisky.
Stanął obok mnie i popatrzył najpierw na mnie, a potem na Klausa. Wyglądał na bardzo rozbawionego, ale to tak jak zawsze.
- Uważaj na nią, by ci ją nikt nie porwał - wskazał na mnie palcem wskazującym, przy czym trzymał szklankę. - Ma czerwoną sukieneczkę, a wiesz: co czerwone to zboczone - roześmiał się i odszedł.
Patrzyłam jeszcze chwilę za nim, gdy mój wzrok natrafił na oczy Klausa. Ponownie się uśmiechnął i lekko się ukłonił wyciągając rękę.
- Czy uczyni pani mi ten zaszczyt i odda mi ten jeden taniec? - Teraz popatrzyłam na Bonnie. Rozmawiała z jakimś chłopakiem.
- Z największą przyjemnością. - Zrobiłam obojętną miną i podałam mu swą dłoń.
Weszliśmy na parkiet, na którym bowiem tańczyło już około dwudziestu par. Liczba gości była nieziemsko liczna. Każdy tańczył albo walca angielskiego lub po prostu tulił się do swojego partnera. My wybraliśmy to pierwsze.
Położyłam swoją lewą dłoń na ramieniu Klausa, a prawą chwyciłam jego lewą. W tali poczułam jego rękę. Przez cały czas nie ruszał jej, ani wzwyż ani w dół; była nieruchoma. Ja jednak poprawiałam swoją i starałam się nie patrzeć w jego błękitne oczy. To właśnie one mogły mnie rozproszyć. Chciałam o wszystkim sama powiedzieć przyjaciołom, a nie aby wywnioskowali to z naszego zachowania.
- Jejciu - rozejrzałam się po całej sali. - Kto zrobił, aż tyle zaproszeń?
- I tak nie wszyscy przyszli - puścił moją dłoń. Zeszliśmy z parkietu i pokierowaliśmy się w stronę jakiegoś pomieszczenia. - To Rebekah wszystko zaplanowała, ja tylko trochę jej pomagałem, ale miałem także własne zajęcia. - Zaśmiał się i popatrzył na mnie.
Prawą dłoń trzymał na moich plecach. Kierowaliśmy się do jakiegoś pokoju. Nie wiedziałam dokładnie po co. Wiele myśli nasuwało mi się do głowy, ale nie były kompletne. Spojrzałam na nasze cienie. Przypomniało mi się całe zamieszanie na dyskotece w szkole. Mało co z tego zrozumiałam, a jak na razie nie miałam okazji spytać o to Bonnie.
W tym samym momencie ujrzałam coś dziwnego. Nie wiedziałam, czy mi się to zdawało; nie byłam pewna co o tym myśleć. Mój cień zaśmiał się, bezgłośnie ale wyglądał właśnie tak. Odskoczyłam, lecz Klaus złapał mnie w tali i spojrzał na mnie czule.
- Wszystko w porządku? - Spojrzałam ponownie na mój cień. Powtarzał ruchy po mnie. Czyli musiało mi się to wszystko zdawać.
- Tak, w jak najlepszym porządku! - Uśmiechnęłam się do niego, chodź sama nie wiedziałam, czy moje słowa były prawdziwe.
Weszliśmy do małego pokoiku. Ściany były ciemno-czerwone, co dodawało mu uroku. Naprzeciw wejścia stał kominek w którym buchał ogień. Podeszliśmy do stolika na którym były trzy książki i mnóstwo rysunków z moją podobizną.
Uniosłam jedną z nich. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Było to tak pięknie narysowane. Była to niby tylko moja twarz, ale w niezwykły sposób wykonana. Dziewczyna na tym rysunku była przepiękna i tylko trochę przypominała mnie; ona wygląda przecudnie, a ja zwykle.
- Śliczne - popatrzyłam na mężczyznę, który przyglądał mi się cały czas. - Ty to namalowałeś?
- Nie potrafiłem doskonale podkreślić twej urody, ale sądzę, że może chyba być, nieprawdaż?
- To - wskazałam na rysunek. - Jest przepiękne. - Pocałowałam go w policzek.
Klaus:
Caroline była niezwykła pod każdym względem. Dziś wyglądała niezwykle. Miałem już pomysł, jak ją ukazać na obrazie. Tym razem chciałem przedstawić ją na płótnie, a nie na kartce papieru. Zapamiętywałem więc dziś każdy szczegół; jak była ubrana.
Chwyciłem ją za wolną dłoń. Caroline odłożyła rysunek i popatrzyła na mnie. Przybliżyłem ją do siebie i spojrzałem w jej cudowne, brązowe oczy. Pogłaskałem ją opuszkami palców po policzku. Moja ukochana wzięła głęboki wdech. Musnąłem jej wargi.
Ten mały pocałunek nie wystarczył mi, tylko stworzył ochotę na więcej. Obie dłonie położyłem na jej tali i wpiłem się w jej usta. Ona zaś swoje przycisnęła do moich policzków. Czułem jak opiera się na mnie; nie przeszkadzało mi to ani trochę, wręcz przeciwnie.
- Nie tu, nie powinniśmy - powiedziała ledwo między naszymi pocałunkami.
- Nie musimy tego robić - odparłem. - Wystarczy mi tylko twoja bliskość. - Ponownie zacząłem ją całować, lecz tym razem moje usta błądziły po jej szyi.
Słyszałem tylko ciężkie oddychanie Caroline. Dobrze że wcześniej zamknąłem drzwi za nami. Nie chciałem, aby ktokolwiek z całej tej grupki superbohaterów nas ujrzał, szczególnie gdy składam pocałunki na szyi Caroline.
Raz po raz muskałem szyję Caroline. Zacząłem iść do góry poprzez policzki, a następnie zakończyć na jej różowiutkich ustach.
- Klaus - ledwo wymieniła moje imię. - Proszę cię, przestań na chwilę. - I tak zrobiłem, chodź nie chętnie. Popatrzyłem na nią pytająco.
- O co chodzi?
- Mówiłeś o tym całym wyjeździe do Mediolanu - skinąłem głową. - Ja, ja już sama nie wiem czy jechać!
- Dlaczego? Co cię tu zatrzymuję? - Wcześniej powiedziała, że chce ze mną pojechać. Nie mogłem jej zrozumieć. Zmieniła tak szybko zdanie.
- A co z moją mamą? Nie mogę jej samej zostawić, przecież...
- Nic nie mów. Porozmawiamy o tym później. - Ponownie zatopiłem się w jej ustach, lecz nie trwało to zbyt długo.
Caroline złapała się za szyję. Zaczęła się krztusić. Nie miałem pojęcia co się dzieje; byłem przerażony. Spojrzałem w bok i ujrzałem jej cień, który trzymał także jej cień? O co tu do cholery chodzi?! Ten cień dusi drugi, przez co krzywdzi JĄ!
Podbiegłem do nich i próbowałem coś zdziałać, lecz wszystko było na nic. Nie dałem ich radę nawet dotknąć, bo przecież to są jakieś zasrane cienie!
Nagle usłyszałem łamanie krzesła. Obróciłem się i ujrzałem jak MÓJ cień chce wbić Caroline kołek. Przemieszczał się w niezwykle szybkim tempie. Nie miałem szans jej uratować...
___________________________________________________________________________
W ostatnim rozdziale pisaliście, że jest mało akcji, ale musiałam to jakoś zacząć, lecz i tak przepraszam. Mam teraz niezwykłą wenę na 10 następnych rozdziałów. Obiecuje, że będzie się dużo działo. Komentujcie i mówcie co jest źle.
Czego spodziewacie się w następnym rozdziale?
niedziela, 1 lipca 2012
22 Rozdział
Caroline:
Siedziałam na krześle i wpatrywałam się w moje łóżko, na którym było mnóstwo sukienek. Żadna nie była odpowiednia. Byłam zdenerwowana, że nie mogłam niczego znaleźć. Westchnęłam ciężko i popatrzyłam w lustro na toaletce. Nie byłam gotowa, a zostało mi ledwo dwie godziny. Czekałam na zbawienie.
Słyszałam jak mama ogląda telewizor, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Podniosłam się i owinęłam się bardziej moim szarym, satynowym szlafrokiem.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Przed sobą ujrzałam swojego księcia. Uśmiechnęłam się do niego. Gestem dłoni zaprosiłam go do środka, a następnie do mojego pokoju. Mama nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł. Zdziwiło mnie to, ponieważ jako policjantka powinna mieć podzielną uwagę; to było moje zdanie na ten tema, nie znałam się na tym i nigdy nie chciałam iść w ślady mojej matki.
Mój ukochany wszedł do pokoju. Na jego twarzy najpierw pojawiło się zdziwienie, lecz potem zmieniło się to w wielkie rozbawienie. Puściłam mu sójkę w bok i udawałam obrażoną. Położył coś na szafce nocnej i przytulił mnie. Pocałowałam go w usta. Moja ,,złość" od razu znikła i zamieniła się w miłość, którą do niego czułam.
Popatrzyłam na szafeczkę, na której położył to ,,coś" i ujrzałam dość duże pudełeczko. Popatrzyłam na niego pytająco, a on natychmiast podniósł je i podał mi. Poczułam miękką, białą, jedwabną powłokę. Była owinięta błękitną, satynową wstążką.
- Co to? - Spojrzałam mu w oczy.
- Otwórz. - Po jego głosie słyszałam wielkie zadowolenie. Miał założone ręce z tyłu. Patrzył na paczuszkę, a potem rzucił mi zachęcający wzrok.
Wzięłam głęboki oddech. Jego prezenty zawsze były drogie i piękne. Nie chciałam, aby wydawał na mnie pieniądze. Niby jesteśmy w związku, więc mogę chyba go nazwać moim chłopakiem... to niesamowite mówić tak o nim. Jest to chyba najlepsze co do tej pory mnie spotkało.
Dzieciństwo nie miałam najgorsze, ale nie najlepsze. Każde znajome mi dziecko w moim roczniku miało obojga kochających rodziców. Mój tata jest gejem, lecz wtedy nie rozumiałam pojęcia tego słowa. Matka nie miała dla mnie czasu, a on był ze swoim kochankiem. Byli już dawno po rozwodzie; ojciec rozwiódł się z mamą rok po moich narodzinach.
Pociągnęłam lekko za wstążkę, która opadła bezwładnie na podłogę. Patrzyłam jeszcze kilka sekund na wieczko, lecz w końcu od warzyłam się je otworzyć. Uniosłam je i z wrażenia spadło mi na ziemię.
Bowiem w środku znajdowała się czerwona suknia balowa z szyfonu. W paczce wyglądała cudownie. Lewą ręką podtrzymywałam pudełko, a prawą starałam się ja wyciągnąć. Mój ukochany zabrał mi opakowanie z ręki, dzięki czemu swobodnie mogłam zobaczyć suknię w całej okazałości.
Była zwykłego kroju, ale miała w sobie coś niesamowitego. Nie miała na sobie jakiś szczególnych detali typu kwiatki, marszczenia. Miała prosty dekolt. Cała góra, tak zwana bluzeczka, opinała ciało, lecz spódnica była rozłożysta. Była długa; zakrywała mi całe nogi, możliwe że gdy będę się poruszać, będzie można zauważyć moje szpilki. I ja już myślę o tym, że założę to na ten bal! Chyba śnię! Musiał wydać na nią fortunę, a ja mam ją przyjąć! O nie, tak nie może być.
- Klaus, nie mogę tego przyjąć - westchnęłam. - Musiałeś wydać na to mnóstwo pieniędzy, a ja nie chcę byś przeze mnie zbankrutował.
Podałam mu sukienkę, lecz on chwycił moje ręce za nadgarstek i przyciągnął do mojej piersi.
- Kochanie, to jest prezent ode mnie dla ciebie. Pragnę byś założyła go dzisiejszego wieczoru. Zresztą widzę, że nie masz nic do założenia, więc zrób dla mnie ten zaszczyt i załóż go dziś. Nie martw się o cenę, bo jestem z tobą i powinienem obdarzać cię codziennie prezentami, ale i tak to by nie wyraziło tego co do ciebie czuję. - Nasze twarze były bardzo blisko siebie, czułam jego oddech na sobie. - Liczę na to, że ujrzę cię w niej wieczorem. - Pocałował mnie w czoło i już go nie było. Zostałam tylko z tym cudem w dłoniach.
Spojrzałam na zegarek. Była już równa dziewiętnasta. Jeszcze lepiej! Została mi tylko godzina! Najwyżej się spóźnię, jest to pewne.
Włosy wyprostowałam i po bokach wzięłam dwa pasma i zapięłam je z tyłu.Makijaż był prosty i dość szybki, bowiem nałożyłam podkład i odrobinę pudru. Na linii wodnej i powiece namalowałam kreski czarną kredką, a rzęsy wymalowałam tuszem z oriflame. Uwielbiałam go! Szybko zasychał i wytrzymywał cały wieczór. Na usta nałożyłam pomadkę w przybliżonym odcieniu do moich ust. I tyle!
Założyłam suknię; miałam mały problem z zasunięciem zamku z tyłu, ale mama mi w tym pomogła. Na nogi włożyłam kremowe peep toe na szpilce, do tego mała kopertówka w tym samy kolorze i mogłam wyjść. Była już dwudziesta czterdzieści trzy, więc wyszłam z mieszkania i udałam się w stronę posiadłości pierwotnych.
Klaus:
Stałem blisko wejścia. Czekałem na moją anielicę. Rozmawiałem z jakimś facetem, który pytał się gdzie zakupiłem mój mercedes, przez co cała konwersacja przerodziła się w nasze zamiłowanie do samochodów. Mężczyzna znał się na rzeczy, więc szybko znaleźliśmy wspólny temat. Byłem oparty o ścianę bokiem i popijałem szampana, tak samo jak mój towarzysz.
Reszta rodziny była zajęta czymś innym. Rebekah tańczyła z jakimś mężczyzną; wyglądał na jakieś czterdzieści lat, ale wiedziałem, że to jest jej przekąska. Kol podrywał jakąś młodą kobietę z ogromnym dekoltem. Cały on! Elijah zaś rozmawiał z jakąś większą grupką. Najwyraźniej każdemu z gości przyjęcie się podobało. Byłem zadowolony z pomysłu na który wpadła moja siostra, z teorią że nudzi się i potrzebuję czegoś, gdzie mogłaby się zabawić.
Zanudzała mnie już rozmowa z facetem, który jak się dowiedziałam ma na imię Dave. Mógłbym powiedzieć, że miał tak na imię.
Poprosiłem go, aby wyszedł ze mną na dwór, to mogę pokazać mu mój samochód od środka. Dave uradowany od razu się zgodził i poszedł za mną. Szedłem przodem, a po drodze odłożyłem kieliszek na stoliku.
Wyszliśmy przed budynek i zatrzymałem się stojąc tyłem do mężczyzny, który nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, co zaraz się wydarzy. Dla mnie będzie to coś smacznego, a dla niego... no cóż, na pewno nie będzie to Święty Mikołaj.
- Przepraszam pana, ale nie widzę tu pańskiego samochodu. - Facet był pewny siebie i było to wyraźnie widać.
- Przystanąłem tu tylko na małą przekąskę - zaśmiałem się i obróciłem się uśmiechnięty do niego.
- Ale ja tu nie widzę żadnego jedzenia. Co będziemy, więc niby jeść? - Dave stawał się być niecierpliwy.
- My? - Mój śmiech zwiększył się. - Ja zjem ciebie, a ty niestety zostaniesz głodny.
- Że co? - Mężczyzna przestraszył się, ale nie cofnął się do tyłu. Jak zawsze udają twardzieli. - Wypraszam sobie takie żarty, panie Niklausie! Wracam do środka!
Dave obrócił się i zaczął iść w stronę wejścia do mieszkania, lecz zablokowałem mu przejście. Zmarszczył brwi i popatrzył na mnie groźnie.
- Dlaczego? Jest taki piękny wieczór!
Obróciłem go i położyłem mu rękę na ramionach. Zacząłem iść do przodu, a on ze mną; nie miał bowiem innego wyboru, gdyż nie mógł mierzyć się z moją siłą.
Byłem już naprawdę głodny, a nie chciałem już się nim bawić. Było to już nużące, więc przeszedłem do rzeczy. Moje kły się wydłużyły. Wbiłem je w jego miękką szyję. Do moich ust zaczął napływać pyszny, życiodajny płyn - krew.
Kiedy się skończył zabrałem trupa na ręce, a następnie pobiegłem wampirzym tempem na jakąś górkę i na niej go zostawiłem. Wróciłem i wszedłem do budynku. Poprawiłem jeszcze garnitur i czekałem na moją księżniczkę.
Nie musiałem tak długo stać, ponieważ w drzwiach wejściowych pojawiła się najcudowniejsza istota jaką kiedykolwiek widziałem. Rozejrzała się po sali i w końcu nasze oczy się spotkały. Uśmiechnąłem się do niej i ruszyłem w jej stronę. Wyglądała jakby nie chciała mnie widzieć, ale nie ruszała się z miejsca. Wiedziałem, że to tylko przykrywa. Bowiem wcześniej ustaliśmy jak mamy się zachować wśród jej przyjaciół. Caroline nie chciała jak na razie nic im mówić. Pragnęła poczekać, a ja szanowałem jej decyzję.
_____________________________________________________________________________
I oto 22 rozdział! Nawet nie wiem, kiedy mi to tak szybko zleciało! Wciąż wydaje mi się, jakbym niedawno zaczęła pisać, lecz jestem tu już z wami prawie całe 4 miesiące! Nie umiem w to uwierzyć, że ten czas tak szybko leci... ;( Liczę na wiele komentarzy i dziękuje wam za te, które dodaliście. Kocham was i to dzięki wam jeszcze piszę i mam jakąkolwiek wenę! < 3
Siedziałam na krześle i wpatrywałam się w moje łóżko, na którym było mnóstwo sukienek. Żadna nie była odpowiednia. Byłam zdenerwowana, że nie mogłam niczego znaleźć. Westchnęłam ciężko i popatrzyłam w lustro na toaletce. Nie byłam gotowa, a zostało mi ledwo dwie godziny. Czekałam na zbawienie.
Słyszałam jak mama ogląda telewizor, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Podniosłam się i owinęłam się bardziej moim szarym, satynowym szlafrokiem.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Przed sobą ujrzałam swojego księcia. Uśmiechnęłam się do niego. Gestem dłoni zaprosiłam go do środka, a następnie do mojego pokoju. Mama nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł. Zdziwiło mnie to, ponieważ jako policjantka powinna mieć podzielną uwagę; to było moje zdanie na ten tema, nie znałam się na tym i nigdy nie chciałam iść w ślady mojej matki.
Mój ukochany wszedł do pokoju. Na jego twarzy najpierw pojawiło się zdziwienie, lecz potem zmieniło się to w wielkie rozbawienie. Puściłam mu sójkę w bok i udawałam obrażoną. Położył coś na szafce nocnej i przytulił mnie. Pocałowałam go w usta. Moja ,,złość" od razu znikła i zamieniła się w miłość, którą do niego czułam.
Popatrzyłam na szafeczkę, na której położył to ,,coś" i ujrzałam dość duże pudełeczko. Popatrzyłam na niego pytająco, a on natychmiast podniósł je i podał mi. Poczułam miękką, białą, jedwabną powłokę. Była owinięta błękitną, satynową wstążką.
- Co to? - Spojrzałam mu w oczy.
- Otwórz. - Po jego głosie słyszałam wielkie zadowolenie. Miał założone ręce z tyłu. Patrzył na paczuszkę, a potem rzucił mi zachęcający wzrok.
Wzięłam głęboki oddech. Jego prezenty zawsze były drogie i piękne. Nie chciałam, aby wydawał na mnie pieniądze. Niby jesteśmy w związku, więc mogę chyba go nazwać moim chłopakiem... to niesamowite mówić tak o nim. Jest to chyba najlepsze co do tej pory mnie spotkało.
Dzieciństwo nie miałam najgorsze, ale nie najlepsze. Każde znajome mi dziecko w moim roczniku miało obojga kochających rodziców. Mój tata jest gejem, lecz wtedy nie rozumiałam pojęcia tego słowa. Matka nie miała dla mnie czasu, a on był ze swoim kochankiem. Byli już dawno po rozwodzie; ojciec rozwiódł się z mamą rok po moich narodzinach.
Pociągnęłam lekko za wstążkę, która opadła bezwładnie na podłogę. Patrzyłam jeszcze kilka sekund na wieczko, lecz w końcu od warzyłam się je otworzyć. Uniosłam je i z wrażenia spadło mi na ziemię.
Bowiem w środku znajdowała się czerwona suknia balowa z szyfonu. W paczce wyglądała cudownie. Lewą ręką podtrzymywałam pudełko, a prawą starałam się ja wyciągnąć. Mój ukochany zabrał mi opakowanie z ręki, dzięki czemu swobodnie mogłam zobaczyć suknię w całej okazałości.
Była zwykłego kroju, ale miała w sobie coś niesamowitego. Nie miała na sobie jakiś szczególnych detali typu kwiatki, marszczenia. Miała prosty dekolt. Cała góra, tak zwana bluzeczka, opinała ciało, lecz spódnica była rozłożysta. Była długa; zakrywała mi całe nogi, możliwe że gdy będę się poruszać, będzie można zauważyć moje szpilki. I ja już myślę o tym, że założę to na ten bal! Chyba śnię! Musiał wydać na nią fortunę, a ja mam ją przyjąć! O nie, tak nie może być.
- Klaus, nie mogę tego przyjąć - westchnęłam. - Musiałeś wydać na to mnóstwo pieniędzy, a ja nie chcę byś przeze mnie zbankrutował.
Podałam mu sukienkę, lecz on chwycił moje ręce za nadgarstek i przyciągnął do mojej piersi.
- Kochanie, to jest prezent ode mnie dla ciebie. Pragnę byś założyła go dzisiejszego wieczoru. Zresztą widzę, że nie masz nic do założenia, więc zrób dla mnie ten zaszczyt i załóż go dziś. Nie martw się o cenę, bo jestem z tobą i powinienem obdarzać cię codziennie prezentami, ale i tak to by nie wyraziło tego co do ciebie czuję. - Nasze twarze były bardzo blisko siebie, czułam jego oddech na sobie. - Liczę na to, że ujrzę cię w niej wieczorem. - Pocałował mnie w czoło i już go nie było. Zostałam tylko z tym cudem w dłoniach.
Spojrzałam na zegarek. Była już równa dziewiętnasta. Jeszcze lepiej! Została mi tylko godzina! Najwyżej się spóźnię, jest to pewne.
Włosy wyprostowałam i po bokach wzięłam dwa pasma i zapięłam je z tyłu.Makijaż był prosty i dość szybki, bowiem nałożyłam podkład i odrobinę pudru. Na linii wodnej i powiece namalowałam kreski czarną kredką, a rzęsy wymalowałam tuszem z oriflame. Uwielbiałam go! Szybko zasychał i wytrzymywał cały wieczór. Na usta nałożyłam pomadkę w przybliżonym odcieniu do moich ust. I tyle!
Założyłam suknię; miałam mały problem z zasunięciem zamku z tyłu, ale mama mi w tym pomogła. Na nogi włożyłam kremowe peep toe na szpilce, do tego mała kopertówka w tym samy kolorze i mogłam wyjść. Była już dwudziesta czterdzieści trzy, więc wyszłam z mieszkania i udałam się w stronę posiadłości pierwotnych.
Klaus:
Stałem blisko wejścia. Czekałem na moją anielicę. Rozmawiałem z jakimś facetem, który pytał się gdzie zakupiłem mój mercedes, przez co cała konwersacja przerodziła się w nasze zamiłowanie do samochodów. Mężczyzna znał się na rzeczy, więc szybko znaleźliśmy wspólny temat. Byłem oparty o ścianę bokiem i popijałem szampana, tak samo jak mój towarzysz.
Reszta rodziny była zajęta czymś innym. Rebekah tańczyła z jakimś mężczyzną; wyglądał na jakieś czterdzieści lat, ale wiedziałem, że to jest jej przekąska. Kol podrywał jakąś młodą kobietę z ogromnym dekoltem. Cały on! Elijah zaś rozmawiał z jakąś większą grupką. Najwyraźniej każdemu z gości przyjęcie się podobało. Byłem zadowolony z pomysłu na który wpadła moja siostra, z teorią że nudzi się i potrzebuję czegoś, gdzie mogłaby się zabawić.
Zanudzała mnie już rozmowa z facetem, który jak się dowiedziałam ma na imię Dave. Mógłbym powiedzieć, że miał tak na imię.
Poprosiłem go, aby wyszedł ze mną na dwór, to mogę pokazać mu mój samochód od środka. Dave uradowany od razu się zgodził i poszedł za mną. Szedłem przodem, a po drodze odłożyłem kieliszek na stoliku.
Wyszliśmy przed budynek i zatrzymałem się stojąc tyłem do mężczyzny, który nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, co zaraz się wydarzy. Dla mnie będzie to coś smacznego, a dla niego... no cóż, na pewno nie będzie to Święty Mikołaj.
- Przepraszam pana, ale nie widzę tu pańskiego samochodu. - Facet był pewny siebie i było to wyraźnie widać.
- Przystanąłem tu tylko na małą przekąskę - zaśmiałem się i obróciłem się uśmiechnięty do niego.
- Ale ja tu nie widzę żadnego jedzenia. Co będziemy, więc niby jeść? - Dave stawał się być niecierpliwy.
- My? - Mój śmiech zwiększył się. - Ja zjem ciebie, a ty niestety zostaniesz głodny.
- Że co? - Mężczyzna przestraszył się, ale nie cofnął się do tyłu. Jak zawsze udają twardzieli. - Wypraszam sobie takie żarty, panie Niklausie! Wracam do środka!
Dave obrócił się i zaczął iść w stronę wejścia do mieszkania, lecz zablokowałem mu przejście. Zmarszczył brwi i popatrzył na mnie groźnie.
- Dlaczego? Jest taki piękny wieczór!
Obróciłem go i położyłem mu rękę na ramionach. Zacząłem iść do przodu, a on ze mną; nie miał bowiem innego wyboru, gdyż nie mógł mierzyć się z moją siłą.
Byłem już naprawdę głodny, a nie chciałem już się nim bawić. Było to już nużące, więc przeszedłem do rzeczy. Moje kły się wydłużyły. Wbiłem je w jego miękką szyję. Do moich ust zaczął napływać pyszny, życiodajny płyn - krew.
Kiedy się skończył zabrałem trupa na ręce, a następnie pobiegłem wampirzym tempem na jakąś górkę i na niej go zostawiłem. Wróciłem i wszedłem do budynku. Poprawiłem jeszcze garnitur i czekałem na moją księżniczkę.
Nie musiałem tak długo stać, ponieważ w drzwiach wejściowych pojawiła się najcudowniejsza istota jaką kiedykolwiek widziałem. Rozejrzała się po sali i w końcu nasze oczy się spotkały. Uśmiechnąłem się do niej i ruszyłem w jej stronę. Wyglądała jakby nie chciała mnie widzieć, ale nie ruszała się z miejsca. Wiedziałem, że to tylko przykrywa. Bowiem wcześniej ustaliśmy jak mamy się zachować wśród jej przyjaciół. Caroline nie chciała jak na razie nic im mówić. Pragnęła poczekać, a ja szanowałem jej decyzję.
_____________________________________________________________________________
I oto 22 rozdział! Nawet nie wiem, kiedy mi to tak szybko zleciało! Wciąż wydaje mi się, jakbym niedawno zaczęła pisać, lecz jestem tu już z wami prawie całe 4 miesiące! Nie umiem w to uwierzyć, że ten czas tak szybko leci... ;( Liczę na wiele komentarzy i dziękuje wam za te, które dodaliście. Kocham was i to dzięki wam jeszcze piszę i mam jakąkolwiek wenę! < 3
Subskrybuj:
Posty (Atom)